
Reklama.
Bo "naszym" kibicować trzeba
W połowie października dostaliśmy wyjątkową okazję, by na własne oczy zobaczyć, jak funkcjonuje spółka LPP. Co w tym ciekawego? Ktoś powiedziałby, że biznes jak biznes. Jednak z LPP jest "nieco" inaczej. Jak już kiedyś w naTemat napisaliśmy, z tym biznesem i jego markami – takimi, jak podbijającą nie tylko Europę, ale i świat Reserved – jest jak z igrzyskami olimpijskimi. Nawet ci, którzy nie interesują się modą i biznesem, kibicują im, bo to "nasi". Bo to prawdopodobnie najlepiej rozpoznawalne polskie brandy na świecie. Nie tylko wśród insiderów, ale i zwykłych ludzi.
W połowie października dostaliśmy wyjątkową okazję, by na własne oczy zobaczyć, jak funkcjonuje spółka LPP. Co w tym ciekawego? Ktoś powiedziałby, że biznes jak biznes. Jednak z LPP jest "nieco" inaczej. Jak już kiedyś w naTemat napisaliśmy, z tym biznesem i jego markami – takimi, jak podbijającą nie tylko Europę, ale i świat Reserved – jest jak z igrzyskami olimpijskimi. Nawet ci, którzy nie interesują się modą i biznesem, kibicują im, bo to "nasi". Bo to prawdopodobnie najlepiej rozpoznawalne polskie brandy na świecie. Nie tylko wśród insiderów, ale i zwykłych ludzi.
I jest jeszcze drugi powód, dla którego nazwanie odwiedzin w siedzibie LPP wyjątkową okazją jest jak najbardziej uzasadnione. Choć Marek Piechocki wraz z przyjaciółmi biznes ten założył już pod koniec lat 80-tych i spółka osiągnęła absolutne szczyty, do niedawna była hermetycznie zamknięta na media. W Gdańsku byli przekonani, że dobra robota obroni się sama i będzie o niej głośno bez otaczania się wianuszkiem speców od wizerunku. Na większą otwartość w kontaktach z mediami zdecydowano się dopiero niedawno.
LPP, czyli design po polsku
Zastanawialiście się kiedyś, czyja praca w firmach takich, jak LPP dotyczy bezpośrednio klienta? Po tym, co zobaczyliśmy w Gdańsku, nabieramy przekonania, że są to nie tylko ci, którzy tworzą kolekcje ubrań czy wysyłają towar do sklepów. To także osoby, które stoją za stworzeniem otoczenia, w którym kolekcje możemy obejrzeć, przymierzyć, a na końcu wyjść zadowoleni z zakupów. W miejscu, gdzie powstają marki Reserved, Cropp, House, Mohito, czy Sinsay pojawiliśmy się przy okazji drugiej edycji konferencji "Made in Poland", dzięki czemu mieliśmy okazję poznać takich ludzi. W LPP to designerskie małżeństwo Beata i Jarosław Szymańscy.
W sieci z pewnością przede wszystkim odnajdziecie ich jako wykładowców gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych. Albo pod szyldem pracowni Studio 1:1, czyli jako współtwórców słynnego Europejskiego Centrum Solidarności lub projektantów mebli podbijających najbardziej wymagające gusta. I pewnie pomyślelibyście, że z ich pracami szybko nie będziecie mieli styczności. Nic bardziej mylnego. Z designem małżeństwa Szymańskich zetknął się osobiście już pewnie każdy Polak i co najmniej połowa mieszkańców Europy. Bo trudno znaleźć kogoś, kto choć raz nie byłby klientem któregoś z salonów Reserved czy Cropp. A to właśnie Beata i Jarosław Szymańscy stoją za stylem tych miejsc.
Dla Marka Piechockiego zaprojektowali oni zarówno pierwszy salon LPP pod koniec lat 90-tych otwarty w Gdańsku, jaki i wszystkie kolejne koncepty wystroju sklepów tworzonych w Polsce i na świecie. To oni opracowali też logotypy najbardziej rozpoznawalnych polskich marek, którymi zarządza LPP. Ich ostatnia realizacja to otwarty z wielką pompą salon Reserved na słynnej londyńskiej Oxford Street. A wcześniej salony w innych wymagających i prestiżowych lokalizacjach, jak choćby ten, w którym polski design można zobaczyć w Monachium.
Eksportowanie wszystkiego, co najlepsze
Design pod każdym względem polski, bo jak podczas konferencji "Made in Poland II" zdradził nam Marek Piechocki, gdziekolwiek LPP otwiera nowy sklep, tam od miejscowych zawsze bierze głównie prąd, piach i wodę. Reszta przyjeżdża z Polski. Reszta, czyli zarówno koncept salonu, jak i ekipy budowlane oraz wykończeniowe. I jest tak nie tylko wtedy, gdy Reserved pojawia się na Zachodzie, ale i wówczas, kiedy polski design wyznacza trendy na dalekiej Syberii.
Design pod każdym względem polski, bo jak podczas konferencji "Made in Poland II" zdradził nam Marek Piechocki, gdziekolwiek LPP otwiera nowy sklep, tam od miejscowych zawsze bierze głównie prąd, piach i wodę. Reszta przyjeżdża z Polski. Reszta, czyli zarówno koncept salonu, jak i ekipy budowlane oraz wykończeniowe. I jest tak nie tylko wtedy, gdy Reserved pojawia się na Zachodzie, ale i wówczas, kiedy polski design wyznacza trendy na dalekiej Syberii.
I tu znowu poznajemy historię, która potwierdza mantrę Marka Piechockiego, że LPP to polska, społecznie odpowiedzialna firma rodzinna. Okazuje się bowiem, że – podobnie jak designerzy – do rodziny LPP od grubo ponad dwóch dekad należy także mała i zamknięta grupa partnerów odpowiedzialnych za to, by polski design ze strategii Marka Piechockiego i konceptów państwa Szymańskich zamieniał się w taki design, jak wszyscy lubimy najbardziej. W namacalne piękno i jak najbardziej użyteczne rozwiązania. Za to odpowiada tylko kilku kontrahentów LPP, bo spółka chce mieć pewność, że zawsze może liczyć na podobną jakość.
Od początków na przełomie lat 80-tych i 90-tych po dzień dzisiejszy u jej boku prężnie rozwijają się przede wszystkim interesy dwóch gdańskich biznesmenów - Adama Polaka i Janusza Szarejko. Ten pierwszy to właściciel firmy Mat-Bud, drugi kieruje Partnexem. Marki może nie są szeroko znane, ale na pewno nie są anonimowe. Z ich produktów korzystacie bowiem za każdym razem, gdy ściągacie coś z półek w salonach Reserved czy innych marek LPP. I wtedy, gdy przeglądacie się w lustrach, idziecie przymierzyć coś w przebieralni, czy po prostu rozglądacie się po wnętrzu salonu.
Odpowiedzialność za wielką rodzinę
Właśnie tak Marek Piechocki i spółka rozumieją budowanie polskiego designu i polskiej biznesowej rodziny. A co odpowiadają w Gdańsku tym, którzy mówią, że na t-shirtach należących do LPP marek znajdziemy informację, że uszyto je gdzieś w Azji? Wtedy prezes LPP wyciąga swojego iPhone'a. I przypomina, że koszulka jego firmy niczym nie różni się od tego produktu Apple. A to dlatego, że spadkobiercy Steve'a Jobsa produkują według tego samego schematu, co LPP. 65 proc. ich finalnego produktu powstaje w Kalifornii. To tam pracują programiści, designerzy, logistycy, czy handlowcy. Części do smartfonów produkowane są jednak w takich miejscach, gdzie jest to najbardziej efektywne biznesowo, czyli w Azji.
Właśnie tak Marek Piechocki i spółka rozumieją budowanie polskiego designu i polskiej biznesowej rodziny. A co odpowiadają w Gdańsku tym, którzy mówią, że na t-shirtach należących do LPP marek znajdziemy informację, że uszyto je gdzieś w Azji? Wtedy prezes LPP wyciąga swojego iPhone'a. I przypomina, że koszulka jego firmy niczym nie różni się od tego produktu Apple. A to dlatego, że spadkobiercy Steve'a Jobsa produkują według tego samego schematu, co LPP. 65 proc. ich finalnego produktu powstaje w Kalifornii. To tam pracują programiści, designerzy, logistycy, czy handlowcy. Części do smartfonów produkowane są jednak w takich miejscach, gdzie jest to najbardziej efektywne biznesowo, czyli w Azji.
W przypadku LPP jest niemal identycznie. Około 65 proc. pracy nad produktem wykonywane jest w Gdańsku, Warszawie i Krakowie. Składa się na to przede wszystkim wartość projektowania i przygotowania kolekcji, logistyki, marketingu, przygotowania i wdrożenia konceptów salonów czy standardów obsługi klienta, a także płacone przez LPP podatki, cła i innego rodzaju opłaty. Kontrahentom z Azji pozostaje tylko uszycie i zapakowanie odzieży. Czy zatem można podważać polskość LPP? Ma to taki sam sens, jak twierdzenie, że Apple... nie jest amerykańskie.
Azjatycki wątek jest jednak ważny także wówczas, gdy Marek Piechocki wyjaśnia jeszcze jeden punkt z swojej mantry o LPP. Wiemy już na pewno, że to firma polska i rodzinna, ale jak jest w stanie udowodnić jej społeczną odpowiedzialność? Jak może tego dokonać, gdy pamiętamy, że kilka lat temu okazało się, iż metki Reserved i Cropp można było odnaleźć w gruzach bangladeskiej fabryki, w której doszło to tragedii, gdyż ludzie pracowali tam w skrajnie trudnych warunkach?
To był błąd, za który LPP potrafiło odpokutować i wyciągnąć z niego naukę. Dziś gdańska spółka dokonuje rocznie ponad tysiąc kontroli w swoich fabrykach, a na poprawę kontroli łańcucha dostaw wydała już 16 mln zł. Wprowadziła tak zaawansowany system wychwytywania nieprawidłowości, że jest uznawana za producenta odzieży, który robi najwięcej na rzecz zapewnienia pracownikom w Azji bezpiecznych i jak najlepszych warunków pracy. I nie mówimy tu o porównaniu z innymi polskimi firmami, ale z całą branżą działającą w Europie Środkowej.
Artykuł powstał we współpracy z LPP.