„Strój, który właśnie masz zamiar kupić, to moje dzieło, ale nie dostałem za nie pieniędzy” – karteczki m.in. z taką notatką zaczęli znajdować sprzedawcy i klienci salonów marki Zara w Istambule. Hiszpański gigant Inditex, który – jak wytykają mu światowe media – ma 2200 sklepów na całym świecie (w olbrzymiej mierze są to salony brandu Zara) i osiąga przychody na poziomie niemal 16 mld dolarów rocznie, znalazł się w opałach.
Pisane odręcznie wiadomości to posłanie od tureckich robotnic i robotników z tamtejszej fabryki, pracującej dla hiszpańskiego koncernu. Pracownicy znad Bosforu zostali zwerbowani do pracy na rzecz hiszpańskiej firmy przez oddzielną firmę – Bravo Tekstil, która najwyraźniej postanowiła ulotnić się z dnia na dzień, co gorsza: z pieniędzmi od klientów (oprócz Zary w grę wchodziły też Next i Mango).
W efekcie robotnicy nie tylko zostali bez pracy, ale też bez kilku ostatnich pensji miesięcznych, których im nie wypłacono – a jak łatwo się domyślać, Zara opłaciła zlecone prace. Problem raczej w tym, że robotnicy pośrednio zarzucają marce, że zaakceptowała oszukiwanie ich przez pośredniczącą tak naprawdę w łańcuchu produkcji Bravo Tekstil.
Właściciele marki nie odpowiedzieli jeszcze na kampanię tureckich podwykonawców. Zaledwie kilka tygodni temu firma wydała oświadczenie, zawierające zobowiązanie się do przestrzegania światowych standardów w dziedzinie zatrudnienia i warunków pracy, a tu – taki klops. W tej sytuacji coraz trudniej będzie Hiszpanom zachować wiarygodność wobec zarzutów Turków: firma bywała już oskarżana o świadomą akceptację fatalnych warunków pracy u podwykonawców, wykorzystywanie nieletnich dzieci (w tym młodocianych uchodźców z Syrii), powodowanie szkód środowiskowych, czy podkradanie pomysłów młodym designerom.