
Reklama.
Traumatyczne przygody Polaków z pracą na Wyspach często są związane z „pomocą” naszych rodaków. Głośnych echem odbiło się niedawno sprawa Edwarda Z. 42-latek trzymał dwóch Polaków na strychu, kazał im pracować po 20 godzin dziennie. Proceder trwał równo cztery lata, między 2013 a 2017 rokiem. W tym czasie Edward Z. zabierał mężczyznom niemal całą wypłatę. Sąd w Nottingham skazał go na 40 miesięcy wiezienia za „poniżające traktowanie ofiar, które odebrało im godność”.
Efekty pojawiły się bardzo szybko. Mocny materiał na ten temat opublikowała brytyjska stacja Sky News. Dziennikarze pokazali tam historię małżeństwa Rafała i Agnieszki. Oprawca, który miał na rodzinę haki, zmusił ich do otwarcia fałszywych kont bankowych, dzięki czemu uzyskał dostęp do pensji i zasiłków na dzieci. Polacy dostawali w tym czasie 40 funtów tygodniowo (musiało im to wystarczyć na wyżywienie 4 osób).
Choć brytyjski parlament podjął twardą walkę z właścicielami niewolników i w 2015 roku podniósł kary za handel ludźmi z 14 lat do dożywocia, proceder wciąż jest bardzo powszechny. Według oficjalnych danych w 2016 roku w ramach National Referral Mechanism (systemu zgłaszania przypadków niewolnictwa) zidentyfikowano w Wielkiej Brytanii 163 polskie ofiary tego zjawiska, z czego 148 osób padło ofiarą wyzysku w pracy. Był to najwyższy wynik od 2012 roku.
Fabryka niewolników
Prawdziwą fabrykę niewolników rozkręcili jednak kilka lat temu bracia Markowscy. W magazynie Sport Direct w Shirebrook przetrzymywali aż 18 osób. Z wypłat wynoszących 265 funtów tygodniowo odciągali „prowizję” w wysokości 90 funtów. Nie było to trudne. Pod swoje skrzydła brali osoby nieznające angielskiego i zakładali im konta, do których mieli swobodny dostęp. Na takim specyficznym pośrednictwie mieli zarobić aż 35 tys.
Prawdziwą fabrykę niewolników rozkręcili jednak kilka lat temu bracia Markowscy. W magazynie Sport Direct w Shirebrook przetrzymywali aż 18 osób. Z wypłat wynoszących 265 funtów tygodniowo odciągali „prowizję” w wysokości 90 funtów. Nie było to trudne. Pod swoje skrzydła brali osoby nieznające angielskiego i zakładali im konta, do których mieli swobodny dostęp. Na takim specyficznym pośrednictwie mieli zarobić aż 35 tys.
Kim są ofiary handlarzy? – To zazwyczaj osoby, które w Polsce były bezdomne, albo zajmowały się niskopłatnymi zawodami – opowiada nam Aleksandra Czech z organizacji Hope for Justice, która zajmuje się wykrywaniem przypadków niewolnictwa m.in w Wielkiej Brytanii. Scenariusz jest zazwyczaj podobny. Według obserwacji ekspertki najczęściej werbują nas Romowie. Krążą pod sklepami monopolowymi, na lokalne imprezy i oferują pewną pracę na Wyspach. Oprócz tego w pakiecie jest zakwaterowanie i bilet na autobus lub miejsce w podstawionym vanie. W przypadku dziewczyn często pojawiają się elegancko ubrani panowie, którzy wpadają na dyskotekę i roztaczają wizję pracy w hotelu lub w charakterze kelnerki. Za zwerbowanie jednej osoby można dostać nawet 300 funtów.
Dlaczego ludzie decydują się zaufać pośrednikom? - Często przed zwerbowaniem przeprowadzany jest wywiad środowiskowy. Sprawca wie, że dana osoba ma problemy z alkoholem, nie dogaduje się ze swoją rodziną. Czasami w grę wchodzi również ucieczka przed zobowiązaniami alimentacyjnymi – nie ukrywa Czech.
Gehenna zaczyna się dopiero na miejscu. Handlarze uzależniają swoje ofiary za pomocą sztuczek psychologicznych. Tworzą wyimaginowane długi, powołują się na zażyłość („jestem przyjacielem, załatwiłem ci pracę”), uzależnionym od alkoholu pomagają w praktykowaniu uzależnienia. – Często osoby, z którymi rozmawiamy nie mają nawet świadomości, że padły ofiarą współczesnego niewolnictwa – opowiada Czech.
Z tego względu poszkodowani często dostają nieco swobody. Przestępcy dają im trochę pieniędzy, pozwalają swobodnie poruszać się po domu, albo nawet wychodzić do sklepu.
W przypadku chęci ucieczki pojawia się szantaż. – Jednej z dziewczyn wysłano zdjęcie jej rodziny zrobione przez okno. Grożono, że dobiorą się im do skóry – relacjonuje Czech.
W przypadku chęci ucieczki pojawia się szantaż. – Jednej z dziewczyn wysłano zdjęcie jej rodziny zrobione przez okno. Grożono, że dobiorą się im do skóry – relacjonuje Czech.
Z tego powodu do ofiar niełatwo jest dotrzeć. Pracownicy Hope for Justice przeczesują w tym celu noclegownie dla bezdomnych, szpitale i rozrzucają ulotki. Gdy trafią na jakikolwiek ślad, świadczący o wykorzystywaniu, do akcji ruszają ich detektywi.
Czech dodaje, że choć w ostatnim czasie dużo mówi się o przypadkach niewolnictwa na Wyspach, ona sama pracy ma ostatnio mniej. Tyle, że nie ma się z czego cieszyć, bo jednym z powodów jest to, że Brytyjczycy przycięli środki na pomoc ofiarom. – Inną przyczyną jest Brexit. Zamieszanie i niepewność powodują, że atrakcyjność Wielkiej Brytanii w oczach Polaków znacznie zmalała - dodaje Czech.