Wystarczyły cztery tygodnie października, żeby ceny w sklepach poszły w górę o pół procent. Niby nic, ale oznacza to widoczne przyspieszenie: wzrost cen w ciągu ostatniego roku wynosi już 2,1 proc. – to poziom, którego od dawna nie obserwowaliśmy w statystykach.
Co więcej, ceny ciągną towary strategiczne – przede wszystkim żywność. Według Głównego Urzędu Statystycznego w segmencie „żywność i napoje” ceny rosły w tempie 5,4 proc. Oznaczałoby to, że inflacja pełzająca (za taką uchodzi wzrost cen do pułapu 5 proc. rocznie) zaczęła – przynajmniej na tym rynku – przechodzić w kroczącą (na poziomie 5-10 proc.).
Mało tego, okazuje się, że to nie masło było najdroższym produktem jesieni: jego ceny wzrosły o 3,3 proc. – za to warzywa podrożały o... 6,7 proc., co najwyraźniej umknęło uwadze mediów i konsumentów. Inne szybko drożejące towary to m.in. buty i ubrania (wzrost cen o 5,2 i 3 proc.).
Wzrost cen artykułów podstawowej potrzeby równoważyły w statystykach spadki cen w innych segmentach – potaniały wycieczki zagraniczne, sprzęt elektroniczny, auta oraz mąka i cukier (spadki od 1 do 4 proc.). Ceny usług sanatoryjnych spadły aż o 17,9 proc. Jak podkreślają eksperci, rosną nasze pensje – w październiku średnia krajowa pensja dobiła poziomu 4492 zł brutto – a w ślad za tym w nieunikniony sposób podążać będzie inflacja. Jak widać, w niektórych sektorach może się okazać, że wkrótce cały rynek dostosuje się do tego trendu.