Polscy pracodawcy i rekruterzy narzekają, na to, że coraz trudniej jest docierać do potencjalnych pracowników. Kandydaci rozleniwili się tymczasem do tego stopnia, że nie chce im się nawet przyjeżdżać na rozmowy.
Stopa bezrobocia we wrześniu osiągnęła nowy rekord, Ministerstwo Pracy poinformowało, że spadła do 6,6 proc., co oznacza, że jest najniższa od 1991 roku. Pracodawcy coraz częściej narzekają, że bez zatrudnienia zostają wyłącznie osoby, które nie mają zamiaru podjąć pracy, przez co pozyskanie nowych pracowników zaczyna być nie lada wyzwaniem.
– Do niedawna to kandydaci przyjeżdżali do nas na rozmowy rekrutacyjne. Dzisiaj jest odwrotnie - to my dojeżdżamy na spotkania. Jak więc widać, to rekruter i jego kultura osobista decydują o sukcesie – opowiadała cytowana przez Puls HR Agata Hagno z DPM.
Jej głos nie jest odosobniony. Niedawno dość szokującą historią podzieliła się na serwisie LinkedIn rekruterka Liliana Swoboda z agencji „Lepsza Praca”. – Jestem umówiona na rozmowę rekrutacyjną na stanowisko asystentki. Proszę po mnie przyjechać pół godziny przed spotkaniem pod adres Katowice, ul...... Proszę o podanie marki i numeru rejestracyjnego samochodu –miała do niej napisać w mailu jedna z kandydatek.
Co ciekawe, część komentatorów nie uznała takiego zachowania za nadmiernie ekscentryczne. – Ba, HR nawet dowozi ludzi do pracy. Standard w UK jeśli zakład mieści się w trochę większej odległości od ośrodków mieszkaniowych – zauważył jeden z użytkowników serwisu.
Nic dziwnego, że pracownicy działów HR zaczynają się już chwytać wszelkich dostępnych metod. Część z nich w poszukiwaniu specjalistów udaje się nawet w miejsca kojarzone z rekreacją, np. do siłowni, by łowić kandydatów z zaskoczenia.