
Reklama.
W 2014 roku, po dziewięciu latach pracy dla giganta z Mountain View, Andy Rubin opuścił firmę. Jak się okazało, stało się tak w wyniku romansu, jaki Rubin nawiązał ze swoją podwładną. Związek skrzętnie ukrywał, ale firma i tak się o nim dowiedziała dzięki skardze, jaką złożyła była już partnerka Rubina. Firma przeprowadziła wówczas wewnętrzne dochodzenie, którego efektem było odejście inżyniera z koncernu. Miłosiernie pozwolono mu podać inną przyczynę odejścia: miał się zająć innymi, niezależnymi projektami.
Wśród nich prym wiódł Essential Phone. Środowiska zdeklarowanych miłośników nowych technologii spodziewały się początkowo, że będzie to „telefon marzeń” – któż mógłby przecież lepiej niż twórca Androida „skroić” smartfona pod swoje potrzeby?
Tyle że między nadziejami a rzeczywistością wyrosła gigantyczna przepaść: Rubin wielokrotnie przesuwał premierę telefonu, media wytykają mu składanie kolejnych obietnic bez pokrycia, a gdy wreszcie telefon trafił na rynek – okazało się, że jego sprzedaż szoruje po dnie.
Dodajmy, Essential Phone ma ciekawy design, jego obudowę stworzono z tytanu i ceramiki, wydaje się niczym nie ustępować pod względami technologicznymi konkurencji. A jednak – smartfon sprzedawał się fatalnie, nawet mimo faktu, że producent celował w średnią półkę i początkowo urządzenie kosztowało 699 dolarów. Teraz Essential Phone można kupić nawet za 299 dolarów, co jednak wcale nie przekłada się na wyniki sprzedaży. Pod koniec września media za Atlantykiem informowały, że w ciągu dwóch pierwszych tygodni od wrześniowej premiery nabywcę znalazło zaledwie... 5000 telefonów. Tyle co nic, biorąc pod uwagę, że wiosną Rubin zebrał od inwestorów 300 milionów dolarów.
Gdy informacje o przyczynach odejścia Rubina z Google ujrzały światło dzienne, inżynier udał się na urlop. Teraz okazuje się, że już z niego nie wróci – Essential Phone stał się praktycznie bezpański. Dla ekspertów z branży to jednoznaczny sygnał: trzeba cudu, żeby firma stanęła na nogi, jej upadek jest praktycznie przesądzony.