Święta to czas, w którym wydajemy zdecydowanie najwięcej pieniędzy. Według badań Mobile Institute przygotowanego dla platformy Allegro, najczęściej decydujemy się na zakup elektroniki. I tu pojawia się odwieczny problem - ubezpieczać czy nie ubezpieczać. Z jednej strony wydajemy przecież setki, jeśli nie tysiące złotych, więc trochę szkoda byłoby zostać po miesiącu z zepsutym telefonem albo telewizorem i bez pieniędzy. Z drugiej - odzyskanie gotówki w ramach ubezpieczenia potrafi być prawdziwą gehenną.
Czy na ubezpieczenie kupowanej w sklepie elektroniki rzeczywiście warto się decydować? Pytanie nie jest pozbawione podstaw, sto kilkadziesiąt złotych jakie trzeba zazwyczaj wyłożyć na dodatkowe zabezpieczenie piechotą przecież nie chodzi. A przecież im wyższa wartość sprzętu, tym kwota rośnie, w przypadku np. telewizora wartego ok. 10 tys. zł, na jego ubezpieczenie możemy wydać nawet 500-600 zł.
Sformułowaniem-kluczem do kwestii ubezpieczeń sprzętu elektronicznego są słowa: „zdarzenie zewnętrzne”. W umowach, jak zauważył Rzecznik Finansowy, w wielu wypadkach próżno szukać jego definicji, co firmy skrzętnie wykorzystują, interpretując paragrafy na swoją korzyść.
Wpisujemy więc odpowiednią frazę w Ogólnych Warunkach Ubezpieczenia (OWU) dwóch ogólnopolskich sieci ze sprzętem elektronicznym. Tu dowiadujemy się, że owe „zdarzenie zewnętrzne”, to przejaw „siły wyższej”, czyli coś czego nie da się przewidzieć i skutkom czego nie da się zapobiec. Obie firmy kładą jednak nacisk na tak ekstremalne sytuacje jak wojna czy trzęsienie ziemi. Bardziej błahe historie mogą więc nie zrobić na naszych czytelnikach wrażenia.
Żeby jednak nie rzucać słów na wiatr – przyjrzyjmy się skargom wpływającym do Rzecznika Finansowego w ostatnich latach. Jedna firma potrafiła na przykład odmówić wypłaty odszkodowania w sytuacji, gdy 16-miesięczne dziecko wrzuciło laptop do wanny. Ubezpieczyciel uznał wówczas, że było to działanie „celowe i umyślne”. Po interwencji w tej sprawie Rzecznika Finansowego firma zaczęła się natomiast bronić, zauważając, że baterie powinny być przechowywane poza zasięgiem dzieci.
W innym zakwestionowanym przypadku ubezpieczony zgłosił tablet, który rozbił się o ziemię po tym jak jego syn, trzymając urządzenie w ręku, runął z nim na podłogę. Zdaniem mężczyzny całej sytuacji winien był jednak kot, który ni stąd ni zowąd pojawił się pod stopami jego pociechy. Odpowiedź ubezpieczalni? Ochroną nie były objęte szkody spowodowane przez zwierzęta. I w jednym i w drugim przypadku pieniądze po interwencji rzecznika udało się na szczęście odzyskać.
W ubiegłym roku w swoim raporcie Rzecznik Finansowy alarmował, że liczba skarg i wniosków w związku z ubezpieczeniami sprzętu elektronicznego rośnie wręcz lawinowo. W 2010 wpłynął zaledwie jeden taki wniosek, w 2014 było ich już 267, a w ubiegłym roku zdążyły pojawić się 584 skargi.
– Z sygnałów, które dostajemy od klientów wynika, że sprzedawcy w sieciach handlowych przekonują, że takie umowy obejmą każde uszkodzenie sprzętu. Robią to, bo mają określone plany sprzedażowe, a prowizje dla sklepu sięgają 70 proc. płaconych przez klienta składek. Niestety po szkodzie okazuje się, że umowa zawiera wiele ograniczeń. Wynika to z faktu, że ubezpieczycielowi zostaje niewiele na pokrycie ryzyka. W związku z tym tak konstruuje ofertę, żeby nie wypłacać zbyt wiele – tłumaczyła wówczas Krystyna Krawczyk z Biurze Rzecznika Finansowego.
Czy w porównaniu z ubiegłymi latami coś się zmieniło? Okazuje się, że tak i to na lepsze. – Te dane nas ucieszyły, bo dostrzegliśmy, że nasz raport na temat tego typu ubezpieczeń przyczynił się do zahamowania trendu wzrostowego liczby skarg. Odebraliśmy ich w I połowie 2017 r. 291 wobec 311 rok wcześniej – informuje Marcin Jaworski z Biura Rzecznika Finansowego. Z danych za połowę 2017 roku wynika również, że znacząco spadła liczba skarg na krajowych ubezpieczycieli. Wśród nich prym prym wiodą Ergo Hestia i Europa (po 57 skarg), Warta (55) i PZU (20).
Jaworski zwraca jednak uwagę, że skargi dotyczące ubezpieczenia sprzętu elektronicznego wciąż stanowią połowę skarg na ubezpieczenia w ogóle, co pokazuje, że sytuacja wciąż jest daleko od idealnej. Wraz z doprowadzeniem do pionu krajowych ubezpieczycieli pojawił się również inny problem.
– Stwierdziliśmy, że rośnie liczba problemów zgłaszanych przez klientów, którzy zawarli umowę na ubezpieczenie sprzętu elektronicznego w zagranicznym zakładzie ubezpieczeń. To taki, który działa w Polsce na zasadzie swobody świadczenia usług – zauważa Jaworski.
A nie jest to bynajmniej wzrost oscylujący w granicach błędu statystycznego. Z danych RF wynika, że liczba skarg na zagranicznych ubezpieczycieli skoczyła o 231 proc.! (z 39 na 90 w I poł. 2016 i 2017). Większość z nich dotyczy firmy London General Insurance Company Limited. – Obecnie szczegółowo analizujemy warunki umów i treść skarg, które trafiają do nas od klientów. Wkrótce powinniśmy przekazać nasze wnioski płynące z tej analizy do KNF – dodaje Jaworski.
Czy zmniejszenie liczby skarg może jednak zmienić tezy zawarte w ubiegłorocznym raporcie? Biuro Rzecznika Finansowego odnosi się do tego raczej sceptycznie. Ubezpieczyciele wciąż kombinują, w jaki sposób pozbawić nas możliwość skorzystania z przysługującego nam odszkodowania.
– Wciąż aktualna jest teza sformułowana w naszym Raporcie, że nie należy wierzyć sprzedawcom, którzy zapewniają, że taka umowa zadziała „w każdym przypadku”. Standardowo towarzystwa odmówią wypłaty, jeśli sprzęt został zniszczony bez działania tzw. mechanicznej siły zewnętrznej. Co to w praktyce oznacza? Że umowa obejmuje głównie wypadki zniszczenia telefonu przez osobę trzecią np. na skutek potrącenia. Ubezpieczyciele odmawiają wypłaty za rozbity telefon, jeśli po prostu wyślizgnie się on nam z ręki, wypadnie z kieszeni przy wysiadaniu z samochodu czy zrzucimy go z szafki wyłączając rano budzik – zauważa Marcin Jaworski.