Wieść spadła na branżę bankową właściwie znienacka: w piątek dziennik „Rzeczpospolita” poinformował, że państwowe banki PKO BP i Pekao S.A. może czekać połączenie. W efekcie mógłby powstać gigant, do którego należałaby niemal połowa polskiego rynku, „faktyczny monopolista” – jak mówią o takim megabanku ludzie z branży.
„Rzeczpospolita” i „Gazeta Giełdy Parkiet” były pewne swego. Według artykułów, opartych na relacjach osób związanych z tymi bankami – przedstawiciele obu państwowych banków odbyli już serię spotkań, podczas których rozmawiano o przyszłej fuzji. Nie powstały jeszcze oddelegowane do tego komórki – w końcu żadna oficjalna decyzja nie zapadła, nie mówiąc już o publicznych sugestiach takiej fuzji.
Banki poszły w zaparte. – Nieprawdą jest, że PKO Bank Polski uczestniczył w rozmowach dotyczących możliwości połączenia PKO Banku Polskiego i Pekao SA, o których spekuluje Gazeta Giełdy Parkiet – ucięła w oświadczeniu rzeczniczka PKO BP. – PKO BP nie prowadzi też żadnych projektów związanych z sugerowaną przez gazetę fuzją. Wbrew zawartym w tekście stwierdzeniom celem na 2018 rok nie jest fuzja obu instytucji. Tym bardziej nieuzasadnione są spekulacje autora w sprawie obsady stanowisk kierowniczych nieistniejącego podmiotu – dorzucała.
Dementi to jedno, ale bankierzy nie są szczególnie zaskoczeni publikacją wspomnianych gazet. – Generalnie branża bankowa konsoliduje się już od pewnego czasu: więksi starają się połykać mniejszych – mówi nam jeden z analityków. – O tej konkretnej fuzji akurat nie słyszałem, choć to nie musi o niczym świadczyć – dodaje. Tym bardziej, że w grę wchodzi powstanie realnego giganta: PKO BP już dziś jest największym bankiem w Polsce pod względem udziału w rynku, Bank Pekao S.A. depcze mu po piętach. Gdyby się połączyły, powstałaby najprawdopodobniej największa polska firma, przynajmniej pod względem wyceny.
I chyba najbardziej kontrowersyjna. – Już dziś mamy na rynku sytuację quasi-oligopolistyczną: kilka największych banków ma w sumie pewnie ponad 80 proc. rynku. Jeżeli powstanie taki Behemot, to będziemy mieli sytuację quasi-monopolistyczną – podsumowuje w rozmowie z INN:Poland bankier z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem w branży, zarówno w Polsce, jak i za granicą. – Nie wiem, czy Komisja Nadzoru Finansowego zgodzi się na taką koncentrację rynku usług. Pojawienie się takiego gracza mogłoby zaburzyć regułę konkurencyjności, tak duża firma mogłaby inne banki po prostu wykosić – sekunduje mu wspomniany analityk.
Wehikuł inwestycyjny
Problem w tym, że reguły konkurencyjności nie muszą odgrywać w takim przypadku kluczowej roli, jeśli będzie wola polityczna. W końcu giganty są bankami należącymi do państwa: PKO BP bezpośrednio, Bank Pekao S.A. poprzez swojego głównego właściciela, PZU. W obu przypadkach – zgodnie ze spekulacjami gazet – kluczowe role mieliby odgrywać menedżerowie z zapleczem politycznym: Michał Krupiński (kojarzony z ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą) jako prezes oraz Zbigniew Jagiełło (kojarzony z premierem Mateuszem Morawieckim) jako szef rady nadzorczej.
– Jeżeli będzie wola polityczna, to Komisja Nadzoru Finansowego zostanie spacyfikowana – mówi nam doświadczony bankier. – Przewodniczący i członkowie Komisji są powoływani w procesie politycznym, są przedstawicielami NBP i odpowiednich ministerstw. Jeżeli premier wymarzy sobie megabank, to go bez większych przeszkód będzie mógł stworzyć, nawet jeśli potem jakieś obiekcje zgłaszałby Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów – dodaje.
Pytanie tylko – po co tworzyć takie imperium. – Jest szereg ról, jakie taka instytucja mogłaby odgrywać – komentuje w rozmowie z INN:Poland Tomasz Wróblewski, partner zarządzający i ekspert firmy konsultingowej Grant Thornton. – Choćby finansowanie olbrzymich transakcji, jakie się zdarzają na rynku, a nie jest ich w stanie obsłużyć jeden bank i tworzy się konsorcja – dorzuca. O megatransakcje w dzisiejszej Polsce w końcu nie trudno: przy projektach takich jak Centralny Port Lotniczy, potencjalna elektrownia atomowa czy „autostrady wodne”, wydatków nie zabraknie.
Ego, niemal wyłącznie ego
Nasi rozmówcy nie ukrywają, że jednolity PKO BP/Pekao S.A. nie stanie się graczem europejskiej ekstraklasy. – Raczej patrzyłbym tu na rynek krajowy i rolę, jaką już dziś oba te banki odgrywają w finansowaniu transakcji w Polsce. Ona jest olbrzymia – podkreśla Tomasz Wróblewski.
Inni eksperci rozszerzają listę potencjalnych „zastosowań” megabanku: np. w zakresie finansowania popadających w kłopoty przedsiębiorstw, które są ważne z politycznego punktu widzenia (weźmy LOT, stocznie czy kopalnie, które nierzadko balansują na krawędzi bankructwa, budząc gigantyczne emocje). – Kiedy taka firma popada w kłopoty, kredytodawcy natychmiast ustawiają się do spłaty kredytów. Taki bank mógłby dawać wtedy jeszcze większy kredyt, na warunkach pozwalających przynajmniej na pewien czas rozwiązać problemy takiej firmy – kwituje nasz rozmówca. Koncepcja tym bardziej pociągająca, że megabankowi łatwiej byłoby „przykryć” powstające w ten sposób straty zyskami z innych, bardziej opłacalnych segmentów działalności.
– Konkurencja to nie tylko ceny, ale i staranie się o względy klientów poprzez jakość. Do tej pory wszystkie fuzje, również te na świecie, były uzasadniane tym, że potrzebna jest skala, a skala oznacza wykorzystanie technologii dla obniżenia kosztów. Czyli „to dobre dla klientów”. Ale to nie jest prawda – zaskakuje nas doświadczony bankier.
– Megafuzje służą najczęściej ego zarządzających nimi menedżerów. Niech mi pan wierzy, pracowałem w największych instytucjach tej branży na świecie. Widziałem niektóre z nich po fuzjach i widziałem, jak się rozpadały. Chodziło w nich o ego, często nawet nie polityków, lecz menedżerów, którzy mieli wpływ na politykę. Zwolennikami takich połączeń prawie nigdy nie są menedżerowie średniego szczebla, bo oni na tym tracą. Zwolennikami są szefowie, bo w większej firmie mają większą władzę. A o nią właśnie chodzi – pointuje.