Zgodnie z przepisami procedowanej właśnie ustawy o jawności życia publicznego na listach osób, które będą musiały wypełniać oświadczenia majątkowe może urosnąć do półtora miliona osób. Mało tego, na mocy tych przepisów, szef CBA będzie mógł wzywać do złożenia oświadczenia majątkowego również osoby, które formalnie rzecz biorąc nie są funkcjonariuszami publicznymi. Za ociąganie się czeka sroga kara.
O kogo chodzi? O lekarzy, nauczycieli, prawników pełniących funkcje korporacyjne, a także menedżerów zatrudnionych w bankach z udziałem państwowego kapitału – wylicza „Dziennik Gazeta Prawna”. Szef CBA może im postawić ultimatum: złożenie oświadczenia majątkowego w ciągu 14 dni od otrzymania wezwania – albo perspektywa nawet pięciu lat więzienia (za nie spełnienie żądań Biura lub przedstawienie fałszywych informacji). Tysiąc złotych kary w takiej sytuacji jest karą automatyczną.
Kontrowersje budzi fakt, że nie chodzi o funkcjonariuszy publicznych lecz pracowników instytucji publicznych lub takich, w których państwo ma udziały lub interesy. W efekcie – poza parlamentarzystami czy sędziami – oświadczenie może składać nawet egzaminator na prawo jazdy. Co więcej, szef CBA będzie mógł wezwać do ujawnienia majątku „dowolną osobę pełniącą funkcję publiczną spoza ustawowej listy” – a biorąc pod uwagę werdykty sądów z ostatnich lat, taką osobą może być choćby kontroler biletów. Nietrudno sobie zatem wyobrazić, że funkcję publiczną może też pełnić dziennikarz czy kasjerka w supermarkecie.
Formalnie ma to być bat na łapówkarzy. – Dzięki temu CBA będzie mogło skuteczniej wypełniać obowiązki związane ze ściganiem przestępstw korupcyjnych – cytuje „DGP” Stanisława Żaryna, rzecznika CBA.
Specjalistom w dziedzinie ochrony danych i wrażliwych informacji przepisy te wydają się być zbyt daleko idącą „lustracją” (ustawa nosi też miano ustawy o lustracji majątkowej). Tygodnik „Polityka” szacował miesiąc temu, że napisana pod okiem osób związanych ze służbami specjalnymi oraz ministra Mariusza Kamińskiego ustawa ma objąć 108 grup zawodowych (33 więcej niż obecnie), w tym wszystkich pracowników sądów – aż po ochroniarzy, inspektorów pracy czy rektorów i prorektorów uczelni. A także rzecz jasna – ich współmałżonków.