Są takie branże, które żyją tylko przez kilkanaście czy kilkadziesiąt lat i znikają wraz z przemianami społecznymi i technologicznymi. Podręcznikowym przykładem może być wypożyczanie filmów na kasetach VHS – apogeum popularności tego nośnika Polskę ominęło, nasi rodzimi przedsiębiorcy załapali się jeszcze na ostatnią dekadę popularności tego nośnika, ale inwestycja nie była trafiona – już półtora dekady temu kasety skutecznie zostały wyparte przez płyty. Mimo to, są jeszcze w Polsce takie miejsca, w których można znaleźć – a nawet wypożyczyć kasetę VHS z filmem.
Na hasło „wypożyczalnia kaset video” wyszukiwarka Google wypluwa przeszło 53 tysiące wyników, ale nie miejmy złudzeń – w olbrzymiej większości są to firmy, które albo nie istnieją, albo kaset VHS nie mają w ofercie od dawna. – Od dobrych piętnastu lat, proszę pana – śmieje się w rozmowie z INN:Poland Marek Juszczyk, właściciel wypożyczani filmów „Michał” w Kobyłce.
Kasety VHS umierały niezauważalnie. Wejście filmów na płytach DVD było potężnym jakościowym skokiem, ale ich ceny w swoim czasie wydawały się zaporowe. Drogę do serc i portfeli dla technologii DVD torowały filmy dodawane do gazet i kolorowych magazynów u progu poprzedniej dekady – a w szczególności ich straganowa wyprzedaż.
I to one zabiły VHS. Nagle całe regały zapełnione rzędami kaset stały się bezużyteczne. – Mieliśmy osiem i pół tysiąca tytułów. Siedem lat temu zostały wystawione na sprzedaż – słyszymy w krakowskiej wypożyczalni filmów „Piracik”. I spora część do tej pory nie znalazła nabywcy: lista dostępnych tytułów, umieszczona na witrynie internetowej firmy liczy dobre kilka tysięcy tytułów. – Proszę spróbować w Białymstoku, tam podobno jest jeszcze wypożyczalnia, która kasety wypożycza – dodaje nasza rozmówczyni.
Być może chodzi o „Europę”, której bogatą kolekcję VHS dokumentują w sieci blogerzy i pasjonaci. – Nie wypożyczamy już, tylko wyprzedajemy – informuje nas jednak właściciel.
W większości dawnych wypożyczalni uchowały się półki z niedobitkami kolekcji VHS. Z reguły są to filmy dostępne za złotówkę. I, o dziwo, ktoś je kupuje. – Jedna osoba w miesiącu – przypomina sobie nasza rozmówczyni z „Piracika”. – Bywa, że nawet jedna w tygodniu – odpowiada z kolei właściciel białostockiej „Europy”. – Ludzie kupują kasety, żeby zawieźć na działkę. Na działkach uchowały się jeszcze działające magnetowidy, nie ma sensu wozić tam nowych odtwarzaczy DVD czy Blue-Ray. A kiedy pogoda nie dopisze, zawsze można taką kasetę włączyć – śmieje się.
„Ostatnią prężnie działającą wypożyczalnią” okrzyknęły stołeczne portale firmę działającą w ursynowskim Domu Sztuki. – Przesada – ucina w rozmowie z INN:Poland jej właściciel, Norbert Rasiński. – Ostatni klient, który chciał coś wypożyczyć, mógł zajrzeć jakieś dwa czy trzy lata temu. Wtedy jeszcze też ostatnie imprezy typu „wieczór przy kasetach video” robili studenci – przypomina sobie. Miesiąc temu też w wypożyczalni pana Norberta ekipa kanału History Channel przygotowywała produkcję dokumentalną, do której potrzebna była sceneria retro: kasety przydały się, jak znalazł.
Ale z liczącej sobie dobre kilka tysięcy tytułów zostały niedobitki. Nasi rozmówcy przyznają, że kasety – jakkolwiek pozostają romantycznym wspomnieniem pokoleń urodzonych w latach 70. i 80. – były nośnikiem fatalnym: rozmagnesowywały się, taśma potrafiła się zaciąć i zrolować w plastikowej kasecie, „ścierała się”, jeżeli była intensywnie eksploatowana. Kolekcje więc niszczyły się, po inwazji technologii DVD były rozdawane, wyprzedawane na aukcjach, ostatecznie nawet wystawiane na śmieci.
Z drugiej jednak strony, kasety magnetofonowe przeżywają dziś renesans zainteresowania: pasjonaci szukają ich po antykwariatach, na domowych wyprzedażach i internetowych aukcjach. Podobny los mógłby czekać też kasety video. – Są takie filmy, które do dziś nie miały wznowienia na nośniku innym niż kaseta – mówi Norbert Rasiński. I rzeczywiście, „Orlando” z Tildą Swinton i Billym Zane'em czy „Śmieszność” Patrice Leconte'a, to przykłady doskonałego, koneserskiego kina, które poza wcieleniem VHS nie doczekało się reedycji.
Gdy rozejrzeć się po aukcjach – i sugerować cenami wystawianych choćby na Allegro czy OLX kaset – można dojść do wniosku, że białe kruki liczą sobie kilka kategorii. Pierwszą są kasety VHS z muzyką, w tym nasz rekordzista – kaseta VHS z klipami promocyjnymi popularnego i arcyciekawego polskiego zespołu Kobong z połowy lat 90., wystawiona na sprzedaż za, bagatela, tysiąc złotych. Drugą kategorię stanowią bajki, gatunek filmowy znacznie bardziej wybiórczo wydawany na płytach. Trzecią mogą być niszowe produkcje filmowe. I wreszcie, to z czym VHS kojarzą generacje lat 70. i 80. – kino akcji w najprostszym wydaniu. Weźmy kolekcję kaset z kolejnymi częściami „Zaginionego w akcji” z Chuckiem Norrisem, do kupienia za 250 złotych. Albo „Lwie serce” z Jan Claudem van Damme – jak zaznaczył sprzedający, „unikat” – za 150 złotych.
– Era kaset dawno się skończyła i raczej nigdy już nie wróci – ucina Norbert Rasiński. Latem ubiegłego roku produkcję wstrzymała Funai Electric, ostatni wytwórca magnetowidów. Wszystko zatem wskazuje na to, że taśma odchodzi do lamusa. Z drugiej jednak strony, na kasetach magnetofonowych czy zdjęciach z Polaroida też już stawiano kreskę. A jednak wróciły.