Komisja Europejska zdecydowała o uruchomieniu w stosunku do Polski artykułu 7 traktatu UE. Na początek do krajów członkowskich trafi wniosek o uznanie Polski za kraj, gdzie istnieje „wyraźne ryzyko poważnego zagrożenia dla praworządności”. Do unijnego Trybunału Sprawiedliwości ma też trafić pozew za ustawę o sądach powszechnych – twierdzi PAP.
W ślad za pierwszymi doniesieniami o decyzjach, jakie zapadły w Brukseli, polscy politycy spierają się, czy poszło o sądy, czy o uchodźców, których przyjęcia odmówiła Warszawa. Co do jednego nie ma jednak wątpliwości: konsekwencje tych decyzji spadną – bezpośrednio lub pośrednio – na polskich przedsiębiorców i gospodarkę.
– Uruchomienie artykułu 7. w odniesieniu do Polski jest tak bezprecedensową decyzją, że nie ma możliwości jednoznacznie określić konsekwencji tego kroku – zastrzega w rozmowie z INN:Poland Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów i ekonomista Business Centre Club. – Jednak można z olbrzymią dozą prawdopodobieństwa zakładać, że dojdzie do sytuacji, w której strumień funduszy unijnych dla Polski gwałtownie się skurczy – przewiduje.
UE uruchomiła art. 7. wobec Polski. Co to oznacza?
Mało tego, decyzja o przekazaniu na potrzeby Polski unijnych środków nie musi mieć charakteru oficjalnego. Gomułka spodziewa się raczej czegoś na kształt „strajku włoskiego” w unijnych instytucjach.
W nieco mniejszym stopniu decyzja KE zaważy na decyzjach inwestorów. Strumień bezpośrednich inwestycji zagranicznych jest całkiem spory – w 2016 roku sięgnął prawie 55 mld złotych, średnio jest to około 3 proc. PKB Polski. Przeszło połowa tej kwoty to środki reinwestowane, a więc zarobione przez inwestorów w Polsce i ponownie tu inwestowane.
Około 20 mld złotych to jednak pieniądze, które trafiają do Polski zza granicy. I tu wiele może zależeć od tego, w jakiej formule wchodzą z nimi nad Wisłę inwestorzy: jeżeli firma opiera się na strukturach zlokalizowanych za granicą – kłopoty polskiego wymiaru sprawiedliwości nie będą robić takiego wrażenia, jak w przypadku firm, które musiałyby dochodzić swoich praw przed polskimi sądami. Z tego też powodu prof. Gomułka spodziewa się, że największy kłopot mogą mieć nasze rodzime firmy.
Najmniej nerwowo zareagują giełdy oraz agencje ratingowe. – Mają zapewne ten sam kłopot w zdefiniowaniu konsekwencji obecnej sytuacji, jak ja. Do takiej sytuacji dochodzi po raz pierwszy – tłumaczy Gomułka. – Dlatego też nie spodziewałbym się nerwowych reakcji, jakiegoś weryfikowania ratingów Polski czy gremialnej ucieczki inwestorów z parkietu – dodaje.
Cóż, dziś wczesnym popołudniem na GPW raczej dominowała czerwień. – To raczej efekt oczekiwania na wydarzenia na światowych giełdach: te za Atlantykiem czy w Azji są już rozgrzane do czerwoności, a świat oczekuje na zacieśnienie polityki monetarnej m.in. w USA. To w większym stopniu zdecyduje o wydarzeniach na GPW niż decyzja Brukseli, przynajmniej w krótkiej perspektywie – podkreśla ekspert. Tak czy inaczej, idą złe czasy.
Reklama.
Stanisław Gomułka
Każdy wniosek z Polski będzie skrupulatnie sprawdzany, punkt po punkcie, drobiazgowo i czasochłonnie. Będzie to oznaczać znaczne zwolnienie realizacji procedur i wypłacanych pieniędzy. Nikt nie będzie traktował stanowisk przedstawicieli Polski „na wiarę”, każda deklaracja będzie musiała zostać potwierdzona przez unijnych urzędników