Michał Wojewodzic nie ukrywa, że jest zapracowany. Jego firma wystartowała oficjalnie zaledwie rok temu, a już ma za sobą szereg imprez targowych, występy w Dzień Dobry TVN i w lokalnych mediach. „Za jego buty można by zabić” – napisał z emfazą jeden z krakowskich portali. Nie ma wątpliwości: ręcznie wykonywane skórzane buty, zdobione metalurgicznymi mini-dziełami sztuki i wyrafinowanymi tatuażami, to nie jest coś, co znajdziemy w pierwszym lepszym sklepie obuwniczym.
– Pod koniec 2015 roku zamykałem szwalnię i znalazłem się w ślepej uliczce: nie wiedziałem, co dalej – wspomina w rozmowie z INN:Poland Michał Wojewodzic. – Wtedy mój tata wpadł na pomysł, żeby poznać mnie ze swoim najlepszym przyjacielem – panem Robertem, szewcem z Olkusza, który pokazał mi niszę, jaką są ręcznie robione buty. Pan Robert w swojej pracowni wykonuje ręcznie z lnu sandały i buciki techniką makramy, czyli wyplatania skomplikowanych wzorów. Wszystko całkowicie ręcznie, na bazie lnu sprowadzanego z Ukrainy – dodaje.
Pokoleniowe różnice nie miały tu większego znaczenia, mimo że Michał Wojewodzic jest dynamicznym trzydziestolatkiem, a pan Robert był statecznym rzemieślnikiem po pięćdziesiątce. Nieformalny staż trwał rok, wypełniony pracą dniami i nocami. Było to możliwe dzięki rodzicom Michała Wojewodzica, którzy na ten rok wzięli syna „na garnuszek”, tak by mógł w pełni poświęcać się nauce.
Jak podkreśla krakowski szewc-artysta, wszystko, co robi, odbywa się metodą prób i błędów. – Nie ukrywam, że szukam wzorców i inspiracji w internecie czy książkach, ale przede wszystkim u moich mistrzów: poza panem Robertem to również Karol Stanios, szewc z prawdziwego zdarzenia, który robi luksusowe współczesne buty – mówi Wojewodzic. – To on pokazał mi, jak można robić te buty profesjonalnie: na kopycie, podwijanie i zszywanie tego wszystkiego razem. Dzięki temu opracowałem własną technikę szycia – podkreśla.
Szkło akrylowe, dąb i tatuaże
Trudno się oprzeć wrażeniu, że w swojej pracowni (bo trudno ją nazwać warsztatem) Wojewodzic przekracza granice między rzemiosłem a działalnością właściwie artystyczną. – Czy nazwiemy to wyrobem rzemieślniczym, czy sztuką – tak czy inaczej, robienie takich butów oznacza masę roboty – kwituje komplementy krakowski szewc. – Doświadczyłem tego już wtedy, gdy robiłem pierwsze buty z panem Robertem: takie, wręcz średniowieczne, ciżemki. Ale z miesiąca na miesiąc widziałem też, jak się rozwijam – dodaje.
Nie da się ukryć. Dzisiejsze wyroby Wojewodzica to skomplikowane połączenie skórzanego obuwia, sztuki metalurgicznej, szkła akrylowego, zdobionych tatuażami elementów skórzanych plus szeregu innych dodatków. Próbka stylu: „obcasy z grawerem i wymienne dodatki nacinane laserowo wykonane z drewna dębowego przez pracownię Timberart. Podeszwa i jej kształt zainspirowane są dyscypliną rzeźbiarstwa abstrakcyjnego, dekoracyjnego i architekturą nowoczesną” – opisuje jeden ze swoich wyrobów Wojewodzic.
– Ozdobą moich butów są rzeźby wykonywane tradycyjną metodą metaloplastyczną: powstają w pracowni w Krakowie, gdzie ręcznie rzeźbione są formy w masie, potem są odlewane i kopiowane – podkreśla nasz rozmówca. Rzeczywiście, niektóre przypominają skarabeusze, jakie można kupić na arabskich sukach, inne z kolei przywodzą na myśl emblematy, jakie widujemy na maskach luksusowych aut.
Wojewodzicowi to porównanie nie przeszkadza. – Mam mnóstwo źródeł inspiracji – interesuję się zarówno haute couture, wyrafinowaną sztuką krawiecką, jeszcze kilka lat temu zajmowałem się przede wszystkim sukniami wieczorowymi; bardzo podoba mi się wzornictwo, ornamentyka, łączenie kilku rodzajów sztuki; zaglądam też do rysunku, malarstwa, rzeźby, fotografiki. W kształtach podeszew widać pewne akcenty wzięte z architektury. Inspiruję się nawet troszeczkę samochodami, lubię choćby fordy mustangi – ten pazur sportowych aut jest gdzieś w cholewkach i dodatkach – wylicza.
Amerykanie kochają skórę
Ekstrawagancka stylistyczna fuzja, anglojęzyczna nazwa firmy (The Shoemaker), anglojęzyczne nazwy poszczególnych projektów – wszystko to wskazuje, że Wojewodzic wymyślił swoją pracownię jako biznes, który będzie działać międzynarodowo.
I tak też się dzieje. – Internet zbliża ludzi – żartuje szewc. – Przez całe życie nie poznałem tylu ciekawych ludzi, jak przez ostatnie dwa lata. Nawiązałem współpracę z grafikiem z Belgradu, poznałem wielu tatuażystów. To fajna przygoda i cenne doświadczenie – dodaje. Ale co najważniejsze, jego klienci pochodzą z całego świata. – Nie ukrywam, że nastawiam się na sprzedaż zagraniczną. Dziś dwie trzecie mojej klienteli to kupujący spoza Polski – mówi. To tam chętniej sięga się po odważniejszy design. – Tam też ceni się, wręcz kocha, naturalną skórę. Zwłaszcza Amerykanie bardzo się w niej lubują – podkreśla krakowski Shoemaker. Światowe są też ceny tyhc butów, bowiem najbardziej wyrafinowane dzieła Wojewodzica można kupić w przedziale od tysiąca do dwóch tysięcy złotych.
Okazuje się, że najtrudniej przełamać własne obawy. – Kiedy jechałem na pierwsze targi, byłem przerażony – opowiada. – Tam wszystkie te adidasy czy reeboki, jakieś systemy samoczyszczącej się podeszwy, a ja pokazuję totalnie surowego buta. Ale okazało się, że nawet ci, którzy na targi przychodzili w tych nowoczesnych, sportowych butach, podchodzili i mówili „ej, jakie fajne buty”. Na targach w Warszawie podszedł fajnie ubrany pan po siedemdziesiątce, widać było, że ma oko do ubrań. Zaczął oglądać jedną z moich par butów, pierwszą, o której pomyślałem, że mogłaby kosztować i półtora tysiąca złotych. Pokręcił się, po dwudziestu minutach wrócił, przedstawił się jako architekt z Niemiec i powiedział, że bardzo chce mieć te buty. I je kupił – kwituje.
Działająca od zaledwie dwóch miesięcy witryna to sygnał, że Shoemaker zmienia strategię. Jak przyznaje, rezygnuje powoli z udziału w targach i nastawia się na sprzedaż w sieci. – Nie byłem w stanie zrobić rozmiarówki wszystkich modeli, działam na odwrót niż się powinno: mam dużo modeli, ale każdy tylko w jednym rozmiarze. A powinienem mieć podstawowe modele, za to we wszystkich rozmiarach – zastrzega. – Wynikało to z chęci zaprezentowania jak największego wachlarza moich pomysłów na targach, teraz internet pomoże mi to uporządkować – kwituje.
Do dziś z rąk Wojewodzica wyszło około 150 par rozmaitych butów. Przeszło pięćdziesiąt sprzedał na imprezach targowych, dodatkowe trzydzieści kupili wracający do niego klienci. – Dziś zarabiam na tyle, że starcza na pracownię i komponenty. Czasami, wiadomo, trzeba dołożyć, ale nie mam z tym problemu: czasem dopracuję sobie na jakimś dodatkowym projekcie – mówi Shoemaker. – Ale ten biznes wciąż się rozwija: można na tym dobrze zarabiać, trzeba jednak cierpliwości i dużo czasu – ucina. Tego jednak, jak widać, mu nie brakuje.