Związek zawodowy Miejskich Zakładów Autobusowych poprosił zarząd firmy o podwyżkę dla kierowców. Spodziewali się ok. 500 złotych, zaproponowano im 100 złotych. W związku z tym związkowcy zwrócili się do zarządu z prośbą o możliwość przeprowadzenia referendum, w którym mieliby zdecydować o podjęciu strajku.
– Na razie jedynie chcemy zapytać kierowców, czy są gotowi wziąć udział w strajku, jeśli nasze rozmowy nie zakończą się powodzeniem – mówi w rozmowie z INN:Poland Leszek Grzechnik, przewodniczący Komisji Międzyzakładowej NSZZ „Solidarność” Miejskich Zakładów Autobusowych i Tramwajów Warszawskich.
Grzechnik twierdzi, że celem kierowców jest nie tylko wywalczenie podwyżki, ale i poprawa warunków pracy.
– Autobusy są nowoczesne i trudno więcej od nich wymagać, ale ruch w mieście jest spory, a to są duże, ciężkie, wozy. To tak, jakby jeździć po Warszawie tirem. Tyle, że zamiast towaru wozimy bardzo cenny ładunek, jakim są mieszkańcy stolicy – mówi przewodniczący "S".
Dodaje, że przede wszystkim chodzi o to, by kierowca miejskiego autobusu nie musiał pracować po godzinach, tylko – jak każdy pracownik – 8 godzin dziennie, przez 21 dni w miesiącu.
– Dziś zarabiamy więcej tylko dlatego, że pracujemy w godzinach nadliczbowych. Zarząd nie udostępnia nam szczegółowych danych, ale szacujemy na podstawie płac, że jest to średnio ok. 30 dodatkowych godzin w miesiącu – mówi nam Grzechnik.
Większość kierowców powinna zarabiać wedle umowy 4300 złotych brutto, natomiast dostaje wypłatę rzędu 5 300 zł brutto. Dodatkowy tysiąc jest więc wypracowywany głównie dzięki jeździe w nadgodzinach.
Obecnie najniższa pensja kierowcy pracującego dla MZA wynosi 3 700 zł brutto. Związkowcy chcieliby, żeby stawka wynosiła co najmniej 4 500 zł brutto - tyle mieliby zarabiać nowi pracownicy. Bardziej doświadczeni pracownicy powinni zarabiać więcej - ok. 5 000 zł brutto.
Chętnych brak
Jak mówi przewodniczący, problemem jest też brak kierowców. Jeszcze kilka lat temu w MZA jeździło 4000 osób, dziś jest ich 3700. Między innymi przez to firma nie zrealizowała w pełni zlecenia miasta – zabrakło miliona przejechanych kilometrów.
– Można by 25 razy okrążyć Ziemię za te kilometry, których w zeszłym roku nie przejechaliśmy – mówi Leszek Grzechnik.
Dodaje też, że wśród kierowców nie zachodzi wymiana pokoleniowa. Starsi odchodzą na emeryturę, a na ich miejsce nie przychodzą nowi.
– Albo zjawiają się na krótko, bo jak się zorientują, że wynagrodzenie netto kształtuje się w granicach 3 000 złotych, to idą do innej pracy. Przy okazji nie muszą narażać się na sankcje, bo u nas łatwo stracić część wynagrodzenia i to za drobne przewinienia. Kierowca nie może być pewien, że zarobi tyle, ile ma zapisane w umowie – mówi Grzechniak.
Kierowcy walczą o podwyżki już od jakiegoś czasu. Mówią, że kierownictwo uchyla się od konkretnych rozmów od dwóch miesięcy. Twierdzą, że strajk jest ostatecznością, ale są zdeterminowani.
Rzecznik MZA w rozmowie z Gazetą Wyborczą uspokaja. "To nie jest odpowiedni czas na strajk" - mówi. Dodaje, że innym rozwiązaniem takiego konfliktu jest droga prawna, na którą mogą wyjść związkowcy. Rzecznik mówi również, że podwyżki dla kierowców będą. Nie będą one jednak tak wysokie, jak chcieliby pracownicy. Będą dostosowane do możliwości finansowych MZA.
Ale te – zdaniem związkowców – są spore. Według Grzechnika w zeszłym roku MZA zarobiło 50 milionów złotych.