Wynajmujesz kawalerkę (albo najlepiej od razu całą kamienicę), wymyślasz kilka zagadek logicznych, konstruujesz je, następnie zaczynasz liczyć konkretne pieniądze, które już na ciebie czekają. W Polsce zaroiło się od tzw. escape room, pokoi-zagadek. Inna sprawa, że jakość wielu z nich pozostawia wiele do życzenia.
– Jakiś czas temu dzwoniła do mnie pani z pytaniem, co musi wiedzieć, by otworzyć własny escape room. Spytałem, czy była kiedyś w którymkolwiek z nich. Usłyszałem: „Jeszcze nie, a powinnam?” – wspomina Wojciech Szulimowski, współtwórca Domu Zagadek, najwyżej ocenianego pokoju zagadek w Polsce (na podstawie rankingu ktoryescape.pl).
Pierwsza rada przedsiębiorcy brzmiała oczywiście – proszę najpierw przyjść i spróbować. Zobaczyć „z czym to się je” i wtedy podjąć ewentualnie kolejne kroki. Parcie na otwieranie własnych escape roomów nie powinno jednak dziwić. Szulimowski opowiada, że wyposażenie jednego pokoju to wprawdzie koszt w granicach 80 tys. złotych, ale taki wydatek może się spokojnie zwrócić w rok.
Wydaje się jednak, że to i tak dość ostrożne wyliczenia. Niedawno całą anonimową sondę przeprowadził na ten temat „Puls Biznesu”. Z ustaleń dziennika wynikało, że najpopularniejsze pokoje
generują przychody na poziomie 20 tys. zł miesięcznie. Nawet po odliczeniu czynszu, czy opłat za konserwację i naprawę sprzętu, oznaczałoby to, że najlepsze pokoje zaczynają się zwracać już w ciągu kilku miesięcy.
Nic dziwnego, że polscy przedsiębiorcy zwęszyli dobry interes. Liczba pokojów zagadek rośnie w Polsce w oszałamiającym tempie. Gdy w połowie 2015 roku Wojciech Szulimowski zakładał jeden z nich na Nowym Mieście w Warszawie, na całą stolicę przypadało ich raptem kilkanaście. Dzisiaj tylko w tym jednym mieście działają 42 firmy, a cześć z nich dysponuje przecież kilkoma pokojami. W całym kraju „PB” naliczył ich już przeszło 1000.
Pokój zagadek we własnym garażu
O tym z jakim ssaniem na rynku mamy w tej chwili do czynienia, pokazuje przykład Łukasza Dyłki. Niepozorny świętochłowiczanin zbudował sobie własny pokój zagadek w garażu pamiętającym jeszcze czasy PRL-u. Jak sam wspomina, w ramach hobby, jako prezent dla żony. Szybko okazało się, że to nie lada atrakcja dla okolicznych mieszkańców, do garażu szybko zaczęli dobijać się chętni, w ciągu kilku miesięcy przewinęło się przez niego ok. 50 osób.
Dyłka nie prosił się o reklamę, uznał też, że nie chce na tym zarabiać, łatwo jednak policzyć, że spokojnie mógłby wyciągnąć w ten sposób 5-6 tys. złotych. Postanowił za to sprofesjonalizować swój escape room, zaaranżować poczekalnię i dokupić rekwizyty. Stworzył w tym celu zbiórkę na portalu polakportafi.pl. W ciągu 40 dni zebrał ponad 3 tys. złotych, więcej niż początkowo zakładał.
Szulimowski studzi jednak nastroje. – Czasy, gdy wystarczyło wynająć sobie pierwszą z brzegu kawalerkę, stworzyć kilka rekwizytów i zarabiać na tym pieniądze bezpowrotnie minęły. Konkurencja jest tak duża, że prowizorka nie przejdzie – podkreśla.
On sam wraz z Pawłem Stępkowskim i Jarosławem Pawłowskim są już na rynku weteranami. Przedsiębiorca opowiada, że dzisiaj z wynajmem pomieszczeń pod pokój zagadek nie ma już najmniejszego problemu, ale jeszcze 2 lata temu najemcy krzywili się na takie użytkowanie ich lokali. – Gdy usłyszeli, że chcę zamykać ludzi w pokojach za pieniądze, robili wielkie oczy. Wynajem był poprzedzony długimi rozmowami – wspomina.
Dzisiaj jego firma dysponuje już 8 pokojami. Zerkam na kalendarz rezerwacji dostępny na stronie. Do 100-proc. obłożenia wiele brakuje, ale próba wejścia z ulicy, nawet w porze lunchowej w środku tygodnia, może się zakończyć rozczarowaniem.
– Dzięki przygotowaniu pokoi pod różne kategorie wiekowe, ruch mamy przez cały czas. W ciągu dnia pojawiają się dzieci i młodzież, wieczory rezerwują sobie już dorośli – opowiada Szulimowski. Dodaje jednak, że nierzadko gości u siebie całe rodziny – zdarzało się już, że w jednym escapie roomie można było zobaczyć cały przekrój pokoleniowy – od wnuczka aż po babcię.
Ile trwa opracowanie zagadki?
Szulimowski zauważa również, ze przygotowanie pokoju to wbrew pozorom duże wyzwanie. Do otwarcia pierwszego z nich przedsiębiorca przygotowywał się przez pół roku. Opracowanie tylko jednej z zagadek zajęło mu i jego ekipie 3 tygodnie. A bywa i tak, że po kilku burzach mózgów i opracowaniu całej mechaniki urządzenia świetny pomysł wykłada się na prozie życia.
Założyciel warszawskiego escape roomu opowiada, że stworzył kiedyś świetną zagadkę, "zawiedli" jednak klienci. – W jednym z pokojów, mieliśmy zrobione ustawianie daty za pomocą sterowania rękoma (trochę jak w filmie "Raport Mniejszości") – przybliżanie rąk przesuwało daty do góry, odsuwanie rąk przesuwało datownik w dół - rozwiązując zagadkę, trzeba było ustawić poprawną datę. Niestety, nikt nie spodziewał się, że to w ogóle może działać w ten sposób, dlatego dawaliśmy dużą liczbę podpowiedzi, a ostatecznie zdecydowaliśmy usunąć tę zagadkę – wspomina przedsiębiorca.
Jeden strzał
Z zarabianiem na pokojach zagadek jest jednak jeden problem – szybko się nudzą. Do wesołego miasteczka możemy ściągać ludzi nawet bez wprowadzania żadnych zmian, w końcu jazda na rollercoasterze nie nudzi się przecież po jednorazowym przejeździe. Z escape roomem jest inaczej. Klient wchodzi do niego raz i więcej nie wraca. Bo i po co, skoro rozpracował już wszystkie zagadki?
W Domu Zagadek najstarszy pokój ma już 2,5 roku. Podobno wciąż cieszy się ogromnym zainteresowaniem, ale to - siłą rzeczy - musi w końcu wygasnąć. Co wtedy? – Będziemy musieli zbudować go de facto do nowa – przyznaje przedsiębiorca. Na razie interes się jednak kręci, duża w tym zasługa grup fanowskich, które powstały wokół pokojów zagadek.
– Przyjeżdżają do nas ludzie z innych miast, którzy mają na koncie już po 100 zaliczonych obiektów. Jeżdżą od miejsca do miejsca, szukając coraz to nowych wrażeń – mówi Szulimowski.
Ruch napędzają od niedawna także firmy. Pisaliśmy już w INN:Poland o tym,jak wygląda rekrutacja do pracy za pomocą escape roomów. Okazuje się jednak, że przedsiębiorstwa wykorzystują je również do integracji zespołu, a nawet...lokowania produktu. Jeden z dużych producentów mebli zamówił u Szulimowskiego i jego współpracowników zagadki, podkreślające proekologiczne nastawienie firmy. Uczestnicy (którymi byli wówczas dziennikarze) w trakcie gry mogli się np. dowiedzieć ile zaoszczędzą, zmieniając żarówki na LED, albo zaczną zakręcać wodę w trakcie mycia zębów.
Zdarza się także, że firmy pokazują pracownikom za pomocą escape roomów, w jaki sposób działają ich nowe produkty. Na takie wyjście decydują się np. producenci telefonów. – Zadanie escape roomow nie ogranicza się tylko do samej rozrywki. Dla naszej branży oznacza to duże możliwości rozwoju – zauważa polski przedsiębiorca.