Gdyby sięgnąć do źródeł historycznych, królowie żenili się w wieku lat kilkunastu. Gdyby z kolei spojrzeć na współczesne pokolenie millenialsów, a nawet poprzednią generację, okazałoby się, że dorosłość zaczyna się po trzydziestce, jeżeli nie później. Teraz kulturowe czy historyczne spory weszły jednak na nowy poziom: sprawą zajęli się naukowcy.
– Choć w wieku osiemnastu lat, w świetle prawa, człowiek staje się dorosły, to adaptacja do roli osoby odpowiedzialnej przychodzi później – przekonuje na stronach internetowych magazynu „Lancet” prof. Susan M. Sawyer, badaczka kierująca Centrum Zdrowia Dzieci i Młodzieży w Melbourne. Jej zdaniem, okres dojrzewania, który wcześniej miał się kończyć w 19. roku życia, należałoby wydłużyć o kolejne pięć lat.
– Aktualna definicja dojrzewania jest bardzo ograniczona. Nowa definicja lepiej obrazuje aktualnie zachodzące zmiany – twierdzi Sawyer. Owa nowa definicja zakłada, że współcześni ludzie wydłużają okres nauki i później decydują się na rodzicielstwo. Mało tego, również biologia sygnalizuje, że osiemnasty czy dziewiętnasty rok życia to za wcześnie, by mówić o dojrzałości – przemawia za tym późne pojawianie się zębów mądrości, a także dynamiczny rozwój mózgu po 20. roku życia.
Teoretycznie mogło by to oznaczać przesunięcie progu dojrzałości, wcześniej najczęściej kojarzonego z biologicznymi możliwościami reprodukcyjnymi na późniejsze lata. Jednak nie brak w środowisku naukowym krytyków takiego posunięcia. Według nich, gdybyśmy przyjęli, że ludzie dojrzewają później niż dotychczas, musielibyśmy się liczyć z tym, że dzisiejsi młodzi ludzie zaczęliby wydłużać okres niedojrzałości jeszcze bardziej.
– Zdziecinnieliby. Starsze dzieci są kształtowane w znacznie większym stopniu przez oczekiwania społeczeństwa niż przez czynniki biologiczne. Spędzenie wczesnych lat na edukacji w żaden sposób nie wpływa na dorosłość – protestuje dr Jan Macvarish z brytyjskiego Kent University.