67 814 – taka była wartość indeksu warszawskiej giełdy we wtorek tuż po godzinie 11. To ponad 300 pkt więcej niż 6 lipca 2007 roku, kiedy to wartość WIG sięgnęła 67 568 pkt. W rekordzie każdy zapewne zobaczy to, co zechce: dla jednych to „zwiastun” długotrwałej hossy, inni będą przestrzegać przed nadchodzącą bańką.
Niewątpliwie obecny rekord jest stabilniejszy od poprzedniego – w 2007 roku, na kilka miesięcy przed upadkiem Lehman Brothers, kupowano na potęgę, a wykresy giełdowe wspinały się stromo i równie ostro spadały. Wzrosty z końca 2017 r. i początku 2018 r. wyrażają się w łagodniejszych krzywiznach.
Rekord WIG na warszawskiej giełdzie
Wzrosty na warszawskim parkiecie zaczęły się stosunkowo niedługo po załamaniu rynków finansowych w latach 2007-2008. W gruncie rzeczy, już w 2009 roku. Inwestorzy byli jednak ostrożniejsi, na dodatek szerokim łukiem omijają małe spółki, a i WIG20 nie cieszy się jakąś wielką popularnością (być może z uwagi na fakt, że jest w olbrzymiej mierze zdominowany przez duże państwowe koncerny).
Dobrą koniunkturę w ostatnich dniach nakręcały zatem średnie firmy – a także dobre nastroje. Poprzednie dni kończyły się obiecująco, zarówno wzrostami giełd w Azji, rekordowymi poziomami wartości niemieckiego indeksu DAX, jak i zażegnaniem – przynajmniej tymczasowym – government shutdown (przejściowego zamrożenia finansowania działalności władz federalnych) w USA.