Oto pouczająca historia o tym, czym różni się robienie biznesu w Norwegii od tego nad Wisłą. Dwaj Polacy, którzy postanowili otworzyć na północnych krańcach krainy Wikingów ośrodek wypoczynkowy, złamali przy okazji połowę obowiązujących przepisów. Jednak zarówno urzędnicy, jak i sąsiedzi-Norwedzy okazali się wyjątkowo przychylni żółtodziobom.
Ośrodek wypoczynkowy powstał w budynku dawnej fabryki przetworów z dorsza, w gminie Skjervoy położonej na malowniczej i odludnej wyspie Uloya. Lyngen Outdoor Center startowało na wariackich papierach: Norwedzy mają – podobnie jak i nad Wisłą – własne „paragrafy 22”. Jeden z nich zakłada, że aby założyć firmę, trzeba mieć konto w banku. Ale żeby założyć konto w banku, należy mieć firmę.
W efekcie do skarbówki trafiły formularze z numerem rachunku wyssanym z palca, a w pierwszych tygodniach funkcjonowania ośrodka wszystkie rozliczenia były dokonywane w gotówce.
Na wariata
Ośrodek powstał więc bez rachunku bankowego. W efekcie Polacy wkrótce dostali list od skarbówki. „Dlaczego firma nie ma konta, pozwalającego rozliczyć podatek? Dlaczego czterokrotnie przekroczyliście limit wpłat gotówkowych?” – dopytywali urzędnicy fiskusa. Polakom stanęły włosy na głowie. – Jak dotarło do mnie, co nawywijaliśmy, to pomyślałem: koniec, idziemy do norweskiej ciupy – cytuje wp.pl jednego z z założycieli ośrodka, Artura Paszczaka.
Sąsiad dał Polakom radę: przyznajcie się do wszystkiego, co zrobiliście, to może inspektorzy to zrozumieją. Tak też się stało – sens urzędniczej riposty był mniej więcej taki, że Polacy „mają prawo do pierwszego błędu”, ale mają też sześć miesięcy, by naprawić wszystkie nieprawidłowości. Potem czeka ich kontrola.
Konto w banku nie było jedynym problemem. Gdy Polacy podłączyli się „na dziko” do instalacji elektrycznej, na wyspę przyjechał przedstawiciel firmy i przeciął kable. Stosowna grzywna, gdyby ją wlepiono, sięgnęłaby równowartości 250 tysięcy złotych. Z kolei lokalne władze dopatrzyły się na zdjęciach satelitarnych nie zgłoszonych prac remontowo-budowlanych, co wiązało się z kolejną drakońską karą.
Robią wiele dobrego, niech dostaną szansę
Po wielu tygodniach – ośrodek znajduje się z dala od cywilizacji, jak twierdzą polscy przedsiębiorcy, trzeba dobrych trzech godzin, żeby się tam dostać – sprawa samowolki i innych poczynań Polaków stała się przedmiotem obrad lokalnego samorządu. Dyskusja była burzliwa, ale stanęło na tym samym, co w przypadku fiskusa: skoro Polacy ściągają na to odludzie turystów i wędkarzy, to należy pozwolić im naprawić błędy. Prąd i prace budowlane powierzono miejscowym specjalistom, księgowość poprowadziła lokalna ekspertka.
– Rachunek za wszystkie usługi sięgał kilkuset tysięcy złotych – wspomina Paszczak. – Do dziś nie zarobiliśmy na inwestycji złotówki. Wiem, że to wszystko brzmi jak bajka, ale czuję satysfakcję z samej możliwości pracy w tak przyjaznym miejscu – podsumowuje. Założona trzy lata temu firma dziś załatwia wszystko zgodnie z przepisami, odprowadza podatki, dostaje gminne dotacje i ma szanse na pomoc rządu w Oslo.
– Norwescy urzędnicy nie znają konstytucji biznesu, planu rozwoju przedsiębiorczości, dyskusji o wpisaniu do prawa zapisu o domniemaniu niewinności przedsiębiorcy. Jednak wiedzą, że jak pojawia się ktoś z pomysłem, to trzeba mu pomóc – ucina polski przedsiębiorca.