Nie mieli nic, oprócz wiedzy, sporego zapału i wielkiej pasji. Piwo z browaru Karuzela podbija Warszawę. W niewiele ponad rok wyrośli na bardzo poważną markę, której produkty są dostępne w coraz większej liczbie sklepów i tap barów. Najciekawszy jest jednak sposób promocji i ekspansji, jaki obrali. Weszli w kooperację z kolegami z dzielnicy i to od niej zaczęli podbijanie rynku. Powoli, ale skutecznie.
Historia tych dwóch gości pokazuje, że do uwarzenia własnego biznesu potrzeba wody, trochę chmielu, jęczmienia, drożdży i wielkiego zapału.
Arek Suchecki i Jacek Stachowski, zwany przez znajomych Staśkiem znają się od końca 2011 roku, własną firmę otworzyli pod koniec 2015 roku. Tak powstał browar Karuzela. Od dawna są piwowarami domowymi – sami robią niewielkie partie piwa, całkowicie domowymi sposobami. Nie trzeba do tego żadnego wymyślnego sprzętu. Wystarczy parę dużych garnków, fermentor, butelki i kapslownica oraz trochę wolnego czasu. Za niewielkie pieniądze można wyprodukować sobie partię kilkudziesięciu butelek piwa.
– Poznaliśmy się dość przypadkowo, przez portal dla piwowarów domowych. Ja szukałem kogoś z Warszawy, wymienialiśmy się po prostu drożdżami do piwa. Ta znajomość ewoluowała, wiedziałem, że Jacek robi dobre piwa, które smakowały. Piwowarzy domowi często wymieniają się swoimi piwami i wymieniają doświadczeniami. Jacek zdobywał dużo nagród, ja też mam sporo na koncie. Ale najważniejsze było to, że dobrze się dogadywaliśmy i gustujemy w podobnych stylach piwnych – dla mnie to jest najważniejsze – mówi Arek Suchecki w rozmowie z INN:Poland.
Obaj uruchomili produkcję w tzw. browarze kontraktowym. To sposób wykorzystywany przez wielu piwowarów. Wykorzystuje się po prostu moce przerobowe browarów, posiadających własne linie produkcyjne. W ten sposób można uruchomić produkcję bez konieczności inwestowania kilkuset tysięcy w profesjonalny browar.
– Szlak browarnictwa kontraktowego był już przetarty. Ja oczywiście miałem wcześniej pomysł, by otworzyć własny browar – kupić linie na kredyt albo wziąć w leasing. Ale trochę się tego przestraszyłem, znajomi też byli pełni obaw, że to jest skok na głęboką wodę. Wszyscy radzili, by na początku zacząć warzyć kontraktowo – opowiada nam Suchecki.
Po wielu przemyśleniach, wraz z Jackiem Stachowskim doszli do wniosku, że lepiej na początek spróbować na małą skalę, zbudować własną markę i dopiero potem – ewentualnie – myśleć o większych inwestycjach. A produkcja kontraktowa nie wymaga w zasadzie żadnych dużych środków.
– Warzymy piwo w browarze Palatum w Marysinie Wawerskim i w browarze Jana w Zawierciu. To są nasze dwa stałe miejsca. W 2016 roku uwarzyliśmy pierwszą warkę w browarze Palatum, kilka miesięcy później znaleźliśmy browar Jana i od tej pory współpracujemy tylko z nimi – mówi nam piwowar.
Najważniejszą inwestycją jest zgromadzenie odpowiedniej liczby składników. Kupują w sklepach dla piwowarów oraz bezpośrednio ze słodowni.
– W zasadzie wszystko jest kwestią dogadania się z browarem. Do niektórych piw sami kupujemy wszystkie surowce, ale dość często słód podstawowy, czyli pale ale bądź pilzneński kupujemy od browaru, który i tak gromadzi go na własne potrzeby. Sami kupujemy chmiel i – przede wszystkim – drożdże. Stawiamy na drożdże płynne, sami staramy się je namnażać. Często sami kupujemy słody specjalne gdyż nie zawsze są w browarze takie jakie sobie wymyślimy – tłumaczy nam Suchecki.
Dodaje, że starają się pilnować całego procesu warzenia piwa i całkowicie zajmują się jego dystrybucją. Często można ich spotkać na festiwalach piwnych, gdy stoją za nalewakami.
Dzięki takiemu podejściu inwestycja zamyka się w rozsądnej kwocie. Browar Karuzela warzy standardowo po 20 hektolitrów piwa, wychodzi więc 2000 litrów na każdą partię. Do każdej z nich potrzebuje 300 – 500 kilogramów słodu oraz 15 – 30 kilo chmielu. Chmiel, tak często kojarzony z piwem, jest w zasadzie przyprawą do tego trunku. Do piw wysoko chmielonych potrzeba go nieco więcej.
Najciekawszy w przypadku Browaru Karuzela jest jego lokalny charakter. To jedyny browar na warszawskich Bielanach, zresztą jeden z bardzo niewielu w całej stolicy. Po tym, jak Żywiec przeniósł produkcję piwa Królewskie do Warki, w mieście nie ma żadnego dużego browaru.
– Oprócz nas jest oczywiście browar Palatum, browar Maryensztadt i to w zasadzie wszystko. Nie są mi znane obecne losy browaru Szpicbródka – wylicza Suchecki. W bliskiej okolicy Warszawy działa przynajmniej jeszcze jeden browar – piaseczyński BeerLab. Produkuje on dwie marki piwa. Jedna to ekskluzywny BeerLab, dostępny w wybranych restauracjach i hotelach (Hotel Bristol, Miełżyński, Amber Room etc). Piaseczyńskie zaś można kupić w szerszej sprzedaży, m.in w Auchan, Selgros i Top Marketach.
Nazwa browaru została zaczerpnięta z historii dzielnicy. Wszak przedwojenna karuzela na Bielanach była znana w całej stolicy, a dzięki piosence śpiewanej przez Marię Koterbską zyskała ogólnopolską sławę. Wszystkie piwa – a wyszło ich do tej pory już kilkanaście – również nawiązują do miejsc w tej zielonej i spokojnej dzielnicy Warszawy. Wólka, Placówka, Młociny, Chomiczówka, Huta, Piaski, Słodowiec, Wolumen, Ruda czy Mary (od Marymontu) – to nazwy osiedli i miejsc oraz marki piwa z Karuzeli.
Browar świetnie radzi sobie też z lokalną promocją. Współpracuje z innymi podmiotami na bielańskiej mapie piwnej, choćby ze słynnymi na całe miasto pubem Piwna Sprawa i sklepem Stan Umysłu.
Ostatnio nawiązali współpracę również z klubem Eufemia, który stał się ich patronackim tap barem.
– Promujemy się wspólnie. To jest bardzo fajna sprawa, robimy to wszystko dlatego, że się znamy, to są po prostu koleżeńskie świadczenia. Wzajemnie dystrybuujemy swoje materiały reklamowe. Nie spisujemy żadnych umów, czasami wyjdziemy na wspólne piwo, pośmiejemy się, porozmawiamy i ustalimy co robić – mówi nam Arek Suchecki.
Dodaje, że własny browar to fajna sprawa, ale wyżyć z tego ciężko. Obaj wspólnicy na co dzień normalnie pracują.