Kryptowalutowe szaleństwo dotknęło być może tylko niewielkiej grupy Polaków, za to jego konsekwencje odczuwają wszyscy. Ceny kart graficznych, a wraz z nimi ceny komputerów, dramatycznie rosną. Konsumpcja prądu potrzebnego do kopania kryptowalut dorównuje potrzebom dużych państw. A gdyby doszło do załamania się rynku kryptowalutowego, w jednej chwili tysiące biznesów opartych na kryptowalutach rozpadną się bez śladu.
Zaczyna się od spraw drobnych i przyziemnych. Oto jeden z użytkowników portalu wykop.pl postanowił kupić na Allegro kartę graficzną. – Pordukt sprzedawany jako nowy, na aukcji wszystko wydaje się OK, gwarancja, cuda na kiju. Cena zaporowa, ale co zrobić: wydajny PC potrzebny na wczoraj – pisze.
Rozczarowanie następuje dopiero po otwarciu paczki. Brak firmowej plomby na pudełku z kartą, samo pudełko rozdarte, wreszcie – otarcie na obudowie samej karty graficznej, niewielka rysa. – Ktoś pomyśli, że to szczegół. Lekkie przetarcie obudowy – kwituje użytkownik wykopu. – A ja powiem, że dokładnie tym miejscem karty opierają się o obudowy standardowych koparek kryptowalut – dodaje. Innymi słowy, karta była już w użyciu? Bynajmniej, odpisuje sklep, w którym dokonano zakupu. Karta, wraz z innymi, miała zostać sprzedana jako koparka kryptowalut. Tylko klient zrezygnował. Więc jakby używana, ale... nowa.
Rosnące ceny i zużycie
O ironio, skarga użytkownika wykopu jest świadectwem swoich czasów. Takie cuda niewidy z towarem i cenami są możliwie głównie z uwagi na to, że karty graficzne stały się dobrem deficytowym. Między początkiem grudnia a połową stycznia ceny tego elementu komputerowego systemu poszły w górę nawet o jedną piątą: nieźle nadająca się do kopania karta GeForce GTX 1070 Ti, średnia półka w ofercie producenta, zdrożała z 440 do 529 euro.
Efektem są wyczyszczone do cna półki w marketach z elektroniką i apele producentów do dystrybutorów, by sprzedawać karty przede wszystkim graczom, a nie górnikom kryptowalut. To jednak działania rytualne i symboliczne: w ślad za kartami graficznymi w górę idą ceny całych komputerów, zwłaszcza tych o poszerzonych na potrzeby graczy możliwościach. Bowiem ceny kart nałożyły się m.in. na rosnące ceny pamięci RAM.
To zaledwie początek kłopotów: kopacze kryptowalut zaczynają paraliżować internet. Mało tego, że coraz więcej witryn próbuje wykorzystywać komputery odwiedzających je osób do kopania kryptowalut – jak zdarzyło się to słynnemu portalowi Pirate Bay czy szacownemu dziennikowi „Rzeczpospolita”. Jeszcze inny model skrytego wykorzystania procesorów waszych – i naszych – komputerów pojawił się na popularnym portalu YouTube: wpuszczono tam reklamy, które niczym oprogramowanie wirusowe lub Pirate Bay wykorzystywały procesory odwiedzających do kopania monero.
Jakby tego było mało, cwaniacy, którzy sięgają po te coraz bardziej wyrafinowane metody korzystania z naszego sprzetu, wymyślają coraz dalej idące narzędzia jego eksploatacji. Jak twierdzi portal Ars Technica, ostatnią nowinką jest oprogramowanie, które pozostaje na naszym komputerze po odwiedzeniu danej witryny – otwiera ono nowe, ale ukryte okno przeglądarki, by swobodnie kopać kryptowaluty nawet, gdy opuścimy „kopiącą” witrynę.
Scenariusze tsunami
W tej chwili kopacze bitcoinów zużywają tyle prądu, co Bułgaria. Jak się szacuje, w 2020 roku potrzeby całej gospodarki bitcoinowej dorównają potrzebom energetycznym całego świata. Nie tylko dlatego, że górnicy będą toczyć bój o ostatnie bitcoiny, jakie jeszcze da się wydobyć – coraz więcej energii elektrycznej pochłaniają również transakcje w bitcoinach, co już dziś znacznie utrudnia wymianę bitcoina oraz podraża koszty transakcji w kryptowalutach.
W przewidywalnej – bardzo! - perspektywie oznacza to zarówno możliwość pojawienia się przerw w dopływie prądu, nawet w wysoce rozwiniętych krajach. A dodatkowo może wpłynąć na wzrost cen energii – skoro popyt będzie rosnąć, i to w błyskawicznym tempie. Pośrednią konsekwencją jest też postępujące zanieczyszczenie powietrza i środowiska naturalnego – choćby z uwagi na konieczność spalania większych ilości węgla w elektrowniach. Bez tego podwojenie mocy produkcyjnych – bo z jednej strony trzeba będzie „obsłużyć” całą ludzkość, a z drugiej – kopaczy kryptowalut, graniczy z niemożliwością.
Ale jeżeli komuś wydaje się, że tylko upadek bitcoina uratuje świat, to może być w błędzie. Jak liczy Jason Bloomberg, szef firmy Intellyx oraz ekspert w dziedzinie cyfrowej transformacji, lista ofiar potencjalnego krachu na bitcoinie będzie bardzo długa. Ucierpią, rzecz jasna wszyscy inwestorzy, posiadający portfel z bitcoinami, ale też niemal wszyscy (95 proc.) inwestorzy, jacy skorzystali z ICO (initial coin offering), czyli quasi-debiutów firm opartych na kryptowalutach.
Upadek bitcoina byłby, jak fala tsunami. Ucierpiałoby 80 proc. wszystkich biznesów, które oparte są na kryptowalutach i nawiązujących do nich modelach, oraz połowa przedsięwzięć i projektów opierających się na technologii blockchain, która stoi również u podstaw bitcoina. Straty odnotowałoby również co trzecie z mniejszych państw, które dziś tak chętnie wprowadzają kryptowalutowe rozwiązania na swoim terenie, jak np. Estonia czy Liban. Bloomberg prorokuje też spadki notowań giełdowych dużych firm – jak IBM – które postawiły na blockchain. Wartość sektora finansowego w ujęciu globalnym może spaść o 5 proc. Na koniec wreszcie, gospodarka globalna skurczyłaby się 1 proc.