Są zawody, na których już dawno postawiliśmy kreskę – wydawały się kompletnie niepotrzebne. Okazuje się jednak, że łódzki Zespół Szkół Rzemiosła postanowił odkurzyć przynajmniej dwa z nich – pszczelarza oraz zegarmistrza. Wbrew pozorom, kto ustawi się w kolejce do takiej specjalizacji może mieć w przyszłości mniejszy kłopot ze znalezieniem pracy niż informatyk. I takich specjalistów od zapomnianych profesji może zacząć szybko przybywać.
Porozumienie szkoły, miasta Łódź oraz Stowarzyszenia Promocji i Rozwoju Zegarmistrzostwa jest już gotowe. – Obserwujemy niesamowity powrót do dawnych zegarów i zegarków – komentował prezes Stowarzyszenia, Filip Odrobiński. – Są to prawdziwe dzieła sztuki, które wymagają solidnej opieki, popartej wiedzą, doświadczeniem i umiejętnościami. Za kilka lat wyszkolimy osoby, które będą specjalistami w tej wąskiej dziedzinie – dodawał.
– Stowarzyszenie zgłosiło się nas ze swoją analizą, z której wynikało, że istnieje zapotrzebowanie na taki zawód – mówi w rozmowie z INN:Poland Michał Józefaciuk, dyrektor łódzkiego Zespołu Szkół Rzemiosła. – W tej branży istnieje luka generacyjna, wręcz potrójna luka generacyjna. A ponieważ prowadzimy w tej chwili nauczanie na kierunku technik-optyk, a część przedmiotów w tych profesjach się pokrywa, postanowiliśmy spróbować, zwłaszcza że nigdzie w Polsce nie uczy się już tego zawodu – podkreśla.
Przecież nie wyrzucicie zegarka za kilka tysięcy
O dziwo, renesans zawodu zegarmistrza wynika najprawdopodobniej ze stopniowego wzrostu zamożności Polaków. Jak podkreślają specjaliści z tej branży, choć przeciętny Polak w ogóle zrezygnował z zegarka – a jeżeli chce sprawdzić godzinę, to zerka na ekran swojego smartfona – to zegarki nie zniknęły. Zmieniła się funkcja, jaką pełnią: z użytkowej na dekoracyjną. Zegarek pełni dziś funkcje biżuterii czy galanterii męskiej – i zazwyczaj nie kosztuje kilku groszy lecz od kilkuset do kilku tysięcy złotych (nie mówiąc o wyrafinowanych czy konstruowanych z drogich metali czasomierzach wartych i sto razy tyle). A skoro już wydaje się takie kwoty, to nikomu przez myśl nie przejdzie, żeby takie drogocenne cacko wyrzucać – a zepsutego też nie wypada nosić. Analogicznie ma się sprawa z domowymi zegarami.
Dziś w największych polskich metropoliach zakłady zegarmistrzowskie można policzyć na palcach obu rąk. Czy zatem łódzka szkoła, która chce co roku wypuścić na rynek 15 nowych zegarmistrzów nie produkuje przyszłych bezrobotnych? – Absolutnie nie – odpowiada dyrektor Józefaciuk. – Przede wszystkim nie zakładamy, że absolwenci tego kierunku wszyscy będą otwierać nowe zakłady. Negocjujemy z firmami produkującymi zegarki zatrudnienie znacznej części wykształconych przez nas specjalistów – kwituje.
Pszczelarz na papierach rolnika
W podobny sposób zapadła decyzja o uruchomieniu kierunku pszczelarskiego – choć tu szkoła sama poprosiła o studium rynkowych perspektyw tej profesji obserwatorium rynku pracy przy łódzkim Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego. – Analiza wykazała, że jest zapotrzebowanie na takich specjalistów, zarówno w samej Łodzi, jak i całym województwie. To zawód, który cieszy się popularnością, ale niemal wyłącznie wśród ludzi starszych. Nie ma go kto kontynuować – tłumaczy szef łódzkiej szkoły.
– W tym momencie wokół Łodzi zaczynają się rozwijać rozmaite zawody rolnicze, potrzebne są do tego uprawnienia rolnicze. Zawód „pszczelarz” daje tego typu uprawnienia i pozwala zakładać własną działalność w tej branży – podkreśla Michał Józefaciuk. Łódzkiemu Zespołowi Szkół jest też o tyle łatwo, że w tej chwili prowadzone są tam również zajęcia na kierunku „technik-hodowca koni” – znowuż, obejmujące część potrzebnych przedmiotów. Dodatkowo, szkoła chce postawić ule na dachach budynku Zespołu oraz obiektu, w którym mieści się szkolne laboratorium. Rozpocznie też współpracę ze Stowarzyszeniem i Związkiem Pszczelarstwa, który ma zapewnić wsparcie specjalistów oraz barcie. Również w „pszczelarskiej” klasie ma się kształcić 15 osób.
Reaktywacja zduna
W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy na polskim rynku pracy zaczęły mnożyć się oferty edukacyjne, dotyczące zawodów, które formalnie były już na granicy wyginięcia. Przykładowo, po czterdziestu latach przerwy w Gryfinie, w tamtejszym Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych, uruchomiono klasę kształcącą szkutników. Na fali mody na dorabiane indywidualnie futerały i oprawy wraca zawód introligatora. Zainteresowaniem cieszą się zawody zduna, kaletnika czy ludwisarza.
Osobny trend stanowią zawody związane z nowymi modami – jak właśnie pszczelarze, którzy kolonizują dachy budynków w wielkich miastach. Na fali zainteresowania agroturystyką powróciło też zapotrzebowanie na zdobywanie umiejętności ciesielskich, rymarskich czy tkackich. Chałupniczą – lub półchałupniczą – metodą produkuje się dziś żywność, co wiąże się z renesansem piwowarów czy serowarów.
Dyrektor Józefaciuk widzi też jeszcze jedną niszę, w której za chwilę może zrobić się tłoczno. – Z tego, co wiem, jedna ze szkół w Łodzi próbuje regularnie organizować nabór na kierunek „krawiec/krawcowa”, jak dotąd bez zainteresowania – mówi nam. – Myślę jednak, że to przejściowe. Ludzie zaczynają kupować coraz droższe ubrania i coraz chętniej chcą kupować ubrania wyjątkowe, dopasowane do ich potrzeb. To wcześniej czy później wytworzy zapotrzebowanie i stworzy dobre warunki rynkowe dla profesjonalnych krawców – dorzuca. Jak kwituje: gdzie być krawcem, jak nie w Łodzi? W końcu to miasto włókiennictwem stoi.