Bezrobocie jest coraz niższe, a ściągnięci w celu jego łatania pracownicy z Ukrainy coraz częściej stawiają żądania i decydują się szukać szczęścia poza Polską. Pracodawcy znad Wisły zaczęli więc rozglądać się za siłą roboczą dalej, niż tuż za wschodnią granicą. I znaleźli – w dalekiej Azji.
– Oczekujemy rozszerzenia listy krajów, z których zatrudnianie pracowników odbywa się na uproszczonych zasadach, jak jest to w przypadku Białorusi i Ukrainy – apeluje w ostatnim raporcie Zespołu Doradców Gospodarczych TOR Cezary Mączka, członek zarządu Budimex SA. Nic dziwnego, bo branża budowlana, w której działa jego firma, przeżywa dzisiaj wyjątkowo trudne chwile. Gdy sześć miesięcy temu pisaliśmy o tym, że ukraińscy pracownicy przestają być chłopcami do bicia i zaczynają korzystać z tego, że koniunktura na polskim rynku pracy uległa poprawie, wiele przykładów pochodziło właśnie z placów budowy.
Co tak przeszkadza przedstawicielowi Budimexu? Mączka narzeka na to, że pracownicy zza naszej wschodniej granicy przyjeżdżają do Polski tylko na chwilę, a potem uciekają do bogatszych krajów. – Widzielibyśmy na tej liście również Indie, Nepal czy Macedonię – prosi przedsiębiorca.
Szukanie pracowników
Polscy pracodawcy stoją pod ścianą. Choć naszych sąsiadów ze Wschodu zwoziliby najchętniej nad Wisłę taczkami, zaczyna brakować chętnych do migracji. Powód? Ukraina jest pod względem kapitału ludzkiego drenowana przez Zachód do cna. Agencja Bloomberg alarmuje, że miejscowe biura pośrednictwa pracy nie mogą znaleźć ludzi zainteresowanych wyjazdem,a od 2015 roku naszym sąsiadom ubyło aż 7 proc. pracowników.
– We wcześniejszym okresie mieliśmy do czynienia z ogromnym zalewem ukraińskich pracowników. Ta formuła jednak się kończy. Ukraińcy, ze względów kulturowych i językowych, łatwiej odnajdują się na polskim rynku pracy, wykorzystują jego możliwości, szukając korzystniejszych rozwiązań. Polskim pracodawcom zależy natomiast na tym, aby pracownicy, których szkolą, w których inwestują, wiązali się z nimi na lata. Właśnie dlatego rynek kieruje się w stronę Azji – komentuje właściciel agencji zatrudnienia Profi-HR oraz współzałożyciel firmy w Indiach, Bartosz Loch.
Magdalena Derlacz-Popławska z agencji pośrednictwa pracy "Ontos" dodaje do tego, że prawdziwy boom na Azjatów zaczął się na jesieni ubiegłego roku. I trwa do teraz. – Zgłaszają się do nas przede wszystkim firmy, które dotychczas były w stanie znaleźć pracowników na Ukrainie. Teraz im się to nie udaje – opowiada.
Ich obserwacje potwierdzają dane statystyczne. Tylko w ciągu pierwszego półrocza 2017 roku do Polski przyjechało 8 tys. pracowników z Azji – mniej więcej tyle, ile przez cały 2016 rok. – Ten rosnący trend utrzyma się przez kolejny rok albo dwa – twierdzi Loch.
Czemu Nepalczycy?
– Pracownicy z Azji słyną z solidności i są zainteresowani podjęciem pracy u jednego pracodawcy na długi czas (1-3 lata), co jest istotnym atutem dla polskich firm zmagających się z dużą fluktuacją kadr lub wręcz całkowitym brakiem rąk do pracy w niektórych regionach kraju. W Nepalu, Indiach i Wietnamie jesteśmy w stanie znaleźć zarówno pracowników niewykwalifikowanych, do przyuczenia, jak również wykwalifikowanych, takich jak spawacze, szwacze i szwaczki, tapicerzy czy stolarze – opowiada Derlacz-Popławska.
Z pracowników azjatyckich najbardziej cenieni są jednak Nepalczycy, to właśnie ich najczęściej ściągają nad Wisłę polscy pracodawcy. Ze wspomnianych 8 tys. pozwoleń na pracę, obywatele tego górskiego kraju dostali 1/4. Kolejne 1373 trafiło w ręce Hindusów, a 935 - mieszkańców Bangladeszu, informowało Ministerstwo Pracy.
Dlaczego tak? Przyczyny mogą być dwie. Bartosz Loch wskazuje uwagę m.in. na fakt, że odsetek Nepalczyków faktycznie chcących podjąć zatrudnienie w Polsce jest wyższy w porównaniu do obywateli Bangladeszu, wśród których częściej zdarza się udawanie zainteresowania pracą w Polsce. W rzeczywistości liczą jednak na to, że pracodawca pomoże im zdobyć przepustkę do lepszego świata. – Zdarza się, iż zależy im wyłącznie na wizie, po przepracowaniu krótkiego okresu potrafią rozpłynąć się we mgle, w ekstremalnych przypadkach już na lotnisku – informuje.
Inna sprawa, że Nepalczycy wyrobili sobie już nad Wisłą dobrą renomę. Pochlebne opinie na ich temat można również znaleźć na forach, gdzie Polacy wypowiadają się o tych przybyszach z Azji w samych superlatywach.
– Nepalczycy to wspaniali ludzie. Miałem przyjemność pracować z jednym Nepalczykiem i szczerze przyznam, ze rzadko zdarza się spotkać tak szczerych i dobrych ludzi. Żadnego obgadywania, zawiści podkładania świń (jak w przypadku Litwinów, Hindusów i Pakistańczyków) – komentuje na gazeta.pl jeden z internautów. – Sympatyczni, otwarci, chłoną kulturę polską, są zachwyceni wszystkim, co polskie. Owszem, pewnie zdarzają się złe jednostki, jak w każdym narodzie zresztą, ale o Nepalczykach mogę powiedzieć jedynie same dobre rzeczy – dorzuca drugi.
Obowiązki pracodawcy
Co musi zrobić pracodawca, by sięgnąć po pracownika z Azji? Tu właśnie pojawia się problem, bo procedury są dość rozbudowane. Na początku przedsiębiorca musi się zwrócić o zezwolenie o pracę dla swojego kandydata we właściwym urzędzie wojewódzkim. Ten ma na wydanie decyzji teoretycznie miesiąc, Derlacz-Popławska wskazuje jednak, że w praktyce czeka się o wiele dłużej, w Gdańsku może to zająć nawet pół roku. Następnie kandydat do pracy musi umówić się na wizytę w Ambasadzie RP w Nowym Delhi w celu aplikacji o wizę pracowniczą. I znów pojawiają się przeszkody.
– Obecnie takich terminów brak do 30 maja 2018, co jest spowodowane tym, że do niedawna wnioski wizowe (ponad 100 wniosków dziennie) rozpatrywało zaledwie dwóch konsulów – podkreśla Derlacz-Popławska.
Sama wiza kosztuje ok. 4440 rupii indyjskich (ok. 230 zł). Teoretycznie mógłby ją pokryć zainteresowany pracodawca. Praktyka, zdaniem Locha, pokazuje jednak, że opłaty ponosi miejscowa agencja lub sam pracownik.
Łamanie praw pracowniczych
Ta egzotyczna migracja ma jednak także swoje drugie, „mroczne” oblicze. W ubiegłym roku Amnesty International wytknęło władzom Nepalu, że te stosują ciche przyzwolenie dla łamania praw pracowniczych. Według organizacji rząd jest zainteresowany głównie przelewami, jakie migranci wysyłają z zagranicy do kraju (to jedna trzecia PKB Nepalu), a potem zostawia ich na pastwę losu. Wykorzystywać mają to agencje rekrutacji, które nakładają wygórowane opłaty za znalezienie zatrudnienia, a potem zostawiają zdezorientowanych pracowników w miejscach pracy, które nijak mają się do tego, co zostało im obiecane. W raporcie nie pada jednak ani razu słowo: „Polska”, a dla Nepalczyków pierwszym wyborem są wciąż kraje zatoki Perskiej i Malezja.