Powołana m.in. do zbudowania polskiego samochodu elektrycznego spółka zrobiła konkurs graficzny, teraz dopiero zaczyna zapraszać partnerów do opracowania koncepcji auta. W tym samym czasie – 1,5 roku – niewielki niemiecki start-up zbudował jeżdżący prototyp elektrycznego samochodu. Nasz milion aut elektrycznych wyśniony przez Mateusza Morawieckiego stoi pod coraz większym znakiem zapytania.
Niemiecki start-up zbudował fajne, elektryczne auto. Zrobił to bez pomocy państwa, samodzielnie budując auto, fabrykę i zbierając na to pieniądze. Spółka produkująca auto e.Go została założona na wiosnę 2015 roku. Lada moment samochód trafi na rynek. Jest w pełni gotowy – wiem, bo miałem okazję się nim przejechać.
Elektryczny samochód po polsku
Tymczasem w Polsce spółka ElectroMobility Poland zajmująca się narodowym programem elektromobilności, została powołana do życia w październiku 2016 roku. Założyły ją 4 państwowe koncerny: PGE, Energa, Enea i Tauron. Każda z nich ma równy udział.
ElectroMobility Poland istnieje już od prawie półtora roku i na koncie nie ma żadnych osiągnięć. Udało się jej jedynie przeprowadzić szeroko komentowany konkurs na wizualizację polskiego samochodu elektrycznego. W tym samym czasie, w jakim e.Go opracowało jeżdżący prototyp, ElectroMobility Poland dopiero zaprasza zainteresowane firmy do pracy nad wstępną koncepcją pojazdu.
Ale, jak wiadomo, wizualizacją nie da się pojeździć. Trzeba uczciwie powiedzieć, że konkurs był kompletnie niepotrzebny – trudno przypuszczać, żeby jakiś rysunek został wykorzystany przy projektowaniu auta.
Niemiecki start-up, pozbawiony wsparcia państwowych koncernów, działając kompletnie niezależnie, po półtora roku pracy miał już jeżdżący prototyp samochodu. A reszta (w tym wygląd i karoseria) była dopiero projektowana. W połowie 2017 roku po torach testowych jeździły już modele testowe e.Go – niedoskonałe, ale w pełni sprawne.
Jak Niemcy to zrobili?
– Przede wszystkim nie usiłujemy sprzedać samochodu – mówi prezes e.GO, prof. Guenther Schuh. – Dziś nikt nie chce kupować samochodu, ludzie chcą mieć po prostu radość z jazdy. To auto musi dobrze się prowadzić, być przyjemne. Dobrze, żeby było małe, bo większość ludzi będzie go używała w mieście – tłumaczy.
Schuh opowiada, jak jego zespół zabrał się do pracy nad samochodem. Na samym początku ustalili, czym e.Go ma być. Założenia były takie, że budują tanie, małe auto elektryczne, bardzo proste i przyjazne w obsłudze. I że chcą składać je we własnej fabryce, z elementów dostarczonych przez partnerów.
– Musiało też być modułowe. To jest idea, która w przypadku aut elektrycznych idealnie się sprawdza. Podczas produkcji po prostu składamy to, co do nas dotrze. Najlepiej, żeby nie były to skomplikowane części. Na przykład wykorzystujemy gotowe, standardowe profile aluminiowe. Nie musimy wymyślać jakichś skomplikowanych kształtów, systemów malowania – opowiada prezes firmy.
W praktyce wygląda to tak, że profile do ramy mogą kupić teoretycznie nawet w sklepie budowlanym, nie muszą specjalnie zamawiać ich produkcji w hucie.
e.Go - 15-sekundowy samochód
– Kluczem jest prostota. Mój ojciec ma 89 lat, ciągle jeździ samochodem, ale od 15 lat go nie zmienia, bo uważa, że nie potrzebuje większości funkcji i nie chce się ich uczyć. A teraz z niecierpliwością czeka na dostawę e.Go. Bo jest prosty. To samochód 15-sekundowy. Tyle wystarczy, żeby wsiąść do niego, zobaczyć co gdzie jest i jechać – mówi Guenther Schuh.
Faktycznie – obsługa e.Go jest dziecinnie prosta. Po wejściu trzeba jedynie wyregulować fotel, wcisnąć przycisk z napisem „start” i ruszyć w drogę. Nie ma w nim żadnych skomplikowanych systemów, układów i pokręteł.
Prezes firmy tłumaczy, że jest jeszcze jeden powód takiego sposobu zaprojektowania auta. To car sharnig, czyli dzielenie się jednym autem przez różnych kierowców – sąsiadów z jednego osiedla, ale też ludzi całkowicie obcych.
– W zasadzie nigdzie na świecie idea car sharingu się nie sprawdziła i ten sposób na jazdę jeszcze długo nie będzie popularny. Nikt normalny nie lubi się dzielić swoim samochodem z obcymi ludźmi. A jeśli na dodatek jest to drogie auto elektryczne, to ta chęć jeszcze spada – tłumaczy Schuh.
Remedium na bolączki car sharingu ma być właśnie tanie, proste i popularne auto miejskie, którego nie będzie żal oddać w ręce obcych ludzi.
Cały samochód został od początku zaprojektowany tak, by kosztować jak najmniej. W Niemczech jego cena (ze wszystkimi podatkami) wynosi niecałe 16 tysięcy euro. Kupujący często mogą skorzystać ze specjalnych rządowych dopłat, wtedy jest taniej.
– Przyspieszenie jest niesamowite. Ze świateł możesz wystartować jak rakieta, wyprzedzić wszystkich i dotrzeć na następne światła jako pierwszy. O ile oczywiście są one 3 metry dalej – żartuje ze swojego samochodu prof. Schuh.
Faktycznie, osiągi samochodu nie powalają, ale też małe miejskie auto to nie wyczynowy bolid. e.Go jest produkowany w trzech wersjach silnikowych – napęd dostarcza niemiecki Bosch. Mają one 20, 40 i 60 kW mocy, najmniejsza wersja rozpędza się do setki w 35 sekund, średnia w 12 a najmocniejsza 8,6 sekundy. Głowy nie urywa, ale miejskiej jazdy w zupełności wystarczy.
Fabryka za 30 mln euro
e.Go jest produkowany w zbudowanej specjalnie dla niego fabryce. Cała inwestycja zamknęła się kwotą 30 mln euro. W fabryce pracuje 150 osób, które rocznie są w stanie złożyć 10 tysięcy samochodów. Jak na branżę motoryzacyjną jest to inwestycja wręcz symboliczna.
Reklama.
Udostępnij: 234
Aleksandra Baldys
Rzecznik prasowy Electromobility Poland
Zapewniam, że w projekcie nie ma opóźnień i proces toczy się zgodnie z planem. Budowa samochodu elektrycznego jest procesem skomplikowanym i rozłożonym w czasie. Zgodnie z harmonogramem prac EMP prototypy pojazdu mają być gotowe wiosną przyszłego roku