Zajmujemy się głupotami, urzędnicy zaprzęgają nas do wymiany żarówek i ustawiania akapitów w Wordzie – narzekają informatycy zrzeszeni w Sekcji Informatyków Administracji Publicznej Polskiego Towarzystwa Informatycznego. Jeżeli szukać kogoś, kto będąc pracownikiem z branży IT może czuć się przegrany życiem, to należy szukać właśnie wśród informatyków pracujących na szczeblu samorządowym.
– W jednym z publicznych szpitali zjawia się nowy informatyk. To jego pierwszy dzień w pracy. Dlatego nieco dziwi go widok poprzednika, który ostatniego dnia w pracy, bierze router pod pachę i wychodzi z budynku. „To moje urządzenie, zabieram je do domu” – słyszy. Szpital został na jakiś czas bez dostępu do internetu – relacjonuje. Zdaniem Orłowskiego takie historie to raczej rzadkość, niemniej dobrze obrazują kondycję działów IT w budżetówce. "
Brakuje pieniędzy
Problem z pracą w urzędach jest zawsze ten sam – pieniędzy z budżetu jest zbyt mało. W przypadku działów IT brak środków jest jednak dużo bardziej odczuwalny, m.in. dlatego, że od lat trwa proces cyfryzacji państwa, w którym uczestniczą również pracownicy na szczeblu samorządowym.
– Na poziomie centralnym wdrażane są różne rejestry państwowe, dzięki którym możemy później np. odmiejscawiać usługi, takie jak np. rejestracja działalności gospodarczej, czy wyrobienie dowodu osobistego. Jest to oczywiście bardzo potrzebne, natomiast uruchamianie projektów rządowych często wprowadza w gminach chaos i konsternację. Przykładowo, po uruchomieniu systemu "Źródło" okazało się, że dane w lokalnych ewidencjach ludności były dużo lepszej jakości niż te w rejestrze centralnym. Trzeba było je poprawiać i spadło to na gminy. Lokalni informatycy dbają o to, by urzędnicy mogli bez przeszkód pracować na systemach centralnych. Za tym jednak nie idą dodatkowe pieniądze dla IT w samorządach – wyjaśnia Orłowski.
Ekspert zauważa jednak, że urząd urzędowi nierówny. – W większych miastach warunki pracy są zdecydowanie lepsze. Wrocław ma nawet własną jednostkę budżetową Centrum Usług Informatycznych. I działa ona naprawdę na wysokim poziomie. Ale to wyjątek na tle całego kraju. Generalnie zasada jest taka, że im mniejsza jednostka, tym gorzej – dodaje.
Co robią pracownicy IT?
Jeżeli zapytać się przeciętnego pracownika działu IT o problemy w pracy, w odpowiedzi usłyszy się prawdopodobnie całą litanię żali. Zacznijmy od tego, że zakres wymagań wobec nich nie jest w żaden sposób uszczegółowiony.
– Panuje zasada, że jak coś zaczyna się na „e” albo „i” to od razu idzie do informatyka – twierdzi Orłowski. Ale gdyby tylko na tego typu kwestiach urzędnicy poprzestawali. Członek Polskiego Towarzystwa Informatycznego opowiada, że nierzadko zdarza się, że informatycy są wykorzystywani do tak prozaicznych czynności jak naprawa zepsutego gniazdka albo... szafki. – Dzisiaj informatycy w najmniejszych jednostkach zajmują się już chyba wszystkim. Ostatnio słyszałem nawet historię o odkamienianiu czajnika – wspomina Orłowski.
Przestarzałe komputery
Co gorsza, środków brakuje również na sprzęt. Zdarza się, że urzędy skąpią nawet na licencje, a informatycy radzą sobie za pomocą rozwiązań open-source. – Ale to co nie kosztuje pieniędzy, kosztuje naszą pracę i czas, który trzeba poświęcić na właściwą konfigurację – zauważa Orłowski.
W prywatnych przedsiębiorstwach żywotność komputera określa się zazwyczaj na plus-minus 3 lata. W urzędach stoją nawet 10-letnie zabytki. – Gdy Microsoft zakończył wsparcie dla Windowsa XP trzeba było kupić nowe licencje. Ale nowa wersja Windowsa nie mogła być zainstalowana na starych komputerach. No i zaczął się pożar. No bo skąd wziąć nagle pieniądze na 10 nowych komputerów? – wspomina ekspert.
Zasłonę milczenia należałoby też spuścić na wysokość zarobków. Według danych z raportu płacowego Sedlak&Sedlak zarobki programistów w 2017 roku wahały się między 4 tysiącami ( w przypadku młodszego specjalisty) do nawet 13,3 tys. zł brutto. – W budżetówce takie stawki są zupełnie nieosiągalne. Tu raczej mówimy o 3-5 tys. brutto – puentuje Jacek Orłowski.