Jednym z powodów, dla których polskie firmy świadczące usługi łatwo znajdowały kontrahentów w Europie Zachodniej, były niskie ceny. Wiązało się to z tym, że wynagrodzenie minimalne w naszym kraju jest dużo niższe niż w wielu krajach Unii Europejskiej. Za przykład niech posłużą Niemcy i Francja, gdzie często działają nasze firmy transportowe – w tych krajach minimalne wynagrodzenie jest przeszło trzykrotnie wyższe niż w Polsce.
Po raz pierwszy podjęto odgórną próbę rozwiązania tego „problemu”. No właśnie. To, co stanowiło przewagę naszych firm, było jednocześnie problemem dla konkurencji z krajów zachodnich. Niejednokrotnie przewoźnicy niemieccy czy francuscy nie byli w stanie nawet zbliżyć się do stawek, za które usługi świadczyli polscy przedsiębiorcy.
Oddolne próby regulacji
Wcześniej próby regulacji na poziomie krajowym podejmowały na przykład Niemcy. Od 2015 r. przewoźnicy prowadzący działalność na terenie Niemiec zmuszeni byli między innymi do uwzględnienia płacy minimalnej obowiązującej w tym kraju.
Sprawa ta znalazła swój finał w sądzie niemieckim. Powód był prozaiczny - tamtejsi zleceniodawcy nie chcieli zapłacić za przewóz dopóki firmy z Polski nie udowodnią, że ich pracownicy wynagradzani są według stawek obowiązujących u naszych zachodnich sąsiadów. Chcieli w ten sposób zabezpieczyć się przed ewentualnymi konsekwencjami prawnymi.
Niemiecki sąd zdecydował jednak, tamtejsze ustawy nie mają zastosowania wobec firm zagranicznych świadczących usługi przewozu kabotażowego. Jako uzasadnienie podano, że byłoby to niezgodne z unijnymi zapisami o swobodzie świadczenia usług.
Dyrektywa unijna może rozwiązać problem
W środę tekst dyrektywy o pracownikach delegowanych przyjęli ambasadorowie krajów UE. Jednak nie wszyscy głosowali za jej przyjęciem. Od głosu wstrzymały się: Chorwacja, Litwa, Łotwa i Wielka Brytania. Przeciwko nowym regulacjom opowiedzieli się przedstawiciele Polski i Węgier.
Głównym orędownikiem zmian w unijnych przepisach była Francja. Według prezydenta Emanuela Macrona nadrzędna powinna stać się zasada "równej płacy za tę samą pracę". Tym samym oznacza to, że niska cena usług nie będzie stanowiła aż takiej przewagi dla firm z Polski. Z jednej strony może to oznaczać, że spadnie liczba zleceń, którą do tej pory otrzymywały polskie firmy. Z drugiej jednak strony najwyższy to już czas, żeby polskie firmy zaczęły inwestować w innowacje.
Skąd wziąć na nie pieniądze? Firma to inwestycja na lata, zamiast przejadać całość zysków, właściciele powinni pomyśleć, jak rozwinąć działalność, jakie zmiany wprowadzić, by stać się bardziej konkurencyjnymi na rynku. Trzeba też zadbać o wizerunek Polski jako kraju, tak by przestała być postrzegana w Europie wyłącznie jako źródło taniej siły roboczej.
Jak powiedział w rozmowie z Newserią Maciej Wroński, prezes związku pracodawców „Transport i Logistyka Polska”, rewizja dyrektywy o delegowaniu spowodowana jest między innymi zbliżającymi się we Francji wyborami. Uważa on, że politycy chcą sobie kupić głosy wyborców właśnie dzięki populistycznym hasłom o równym wynagrodzeniu. Jego zdaniem może to spowodować wzrost kosztów, które będą musiały ponosić firmy transportowe wykonujące usługi międzynarodowe. Stosowany do tej pory model biznesowy, który pozwalał na transport ładunków pomiędzy kilkoma krajami podczas jednego wyjazdu, nie będzie już działać.
Jak informuje portal next.gazeta.pl, przepisy dotyczące transportu wejdą nieco później, dopiero po zakończeniu prac nad unijnym Pakietem Mobilności. Polskie władze uważają, że nowe regulacje spowodowane są protekcjonizmem gospodarczym krajów Europy Zachodniej i w związku z tym uderzą w interesy polskich przedsiębiorców. Okazało się tym samym, że ważniejszy od pracowników i ich praw stał się dla rządu przedsiębiorca, który i tak stoi w pozycji silniejszego.