Jej blog bije rekordy popularności, a wierni czytelnicy ze śmiechu wylewają hektolitry łez. Przed wami Janina Bąk, kobieta o wielu twarzach, autorka tekstów tak nieoczywistych, że aż wstyd ich nie czytać. Na co dzień mieszka w Irlandii, ale niedługo zjawi się w Polsce na konferencji Infoshare (22-23 maja 2018). Poznajcie ją bliżej. Koniecznie.
Jak to jest być Janiną, budzić się Janiną i zasypiać Janiną? To wydaje się dość trudnym zadaniem. Życie na obczyźnie to, jak wiadomo, katorga, praca na uczelni, blog JaninaDaily.com, a do tego dochodzą jeszcze – jak mniemam – setki przemyśleń i głębokich analiz tkanki rzeczywistości. Wydaje mi się, że w tej głowie strasznie dużo się kłębi?
I tak, i nie. Dużo się kłębi w tym sensie, że ludzie często pytają, jak to się dzieje, że tak dużo rzeczy mi się przytrafia. Oni idą ulicą i ani nikogo ciekawego nie spotkają, nic się u nich nie zdarzy, a u mnie ciągle coś. A ja zawsze odpowiadam, że to nie jest do końca tak, że wszystko mi się po prostu przytrafia. Każdy z nas ma w swojej rzeczywistości takie absurdalne elementy, nieoczywiste sytuacje, którym mógłby przyjrzeć się trochę bliżej. Tylko niewiele osób to robi. Więc rzeczywiście u mnie to jest tak, że każde wyjście do ludzi, bo ludzie są najciekawszym materiałem do obserwacji, to jest trochę przygoda, a świat jest moją piaskownicą. To jest po prostu trochę inny sposób myślenia o świecie, bardziej uważny.
A jak starasz się tej rzeczywistości uczestniczyć bądź tego unikać? Pamiętam, taką wstydliwą dla mnie sytuację, że siedziałem kiedyś w wagonie metra, do którego wchodziła pani z wielką siatą pomarańczy. Była spóźniona, drzwi przycięły jej tę siatę, owoce się rozsypały. W pierwszej chwili chciałem się zerwać i jej pomóc, ale przez głowę przebiegła mi szybka myśl „Ej, zobaczmy co się teraz stanie”… Trwało to pół sekundy i oczywiście jej pomogłem, ale potem wstydziłem się tej myśli.
Ja też bym pomogła. Staram się nie przekraczać pewnych granic. Jeśli ktoś obok mnie prowadzi nawet najbardziej ekstremalny dialog na świecie, ale jest to dialog szalenie prywatny, to tego nie opiszę, i będę starać się nie słuchać. Przyznaję jednak, że nie zawsze mi to wychodzi. Kiedyś obok mnie w samolocie pani czytała jakiś totalnie absurdalny romans i ja podczytywałam jej przez ramię, a potem o tym napisałam. Ktoś zwrócił mi uwagę w komentarzach, że tak się nie robi i w sumie przyznałam mu rację. Więc nałożyłam sobie wtedy taki filtr, że opisuję ludzi w taki sposób, w jaki zaakceptowałabym opisanie siebie lub swojej interakcji z kimś w miejscu publicznym. Czyli jeśli byłoby w tym coś, co tę osobę wybitnie upokorzy lub obrazi, to tego nie zrobię.
Ale Ty masz bardzo duży dystans do siebie. Chyba. Niektórzy mają mniejszy.
No mam. Ale nie zawsze, są momenty, gdy ten dystans tracę. Mam też punkty wrażliwe, których zawsze bronię. To głównie mój mąż i moje małżeństwo. Tu zdarza się, że tracę poczucie humoru, gdy ludzie próbują przekroczyć pewne granice mojej prywatności. Ale generalnie mam dystans i staram się go pielęgnować, bo uważam, że to jest umiejętność, którą można ćwiczyć, trenować. Lubię też to, że ludzie, polecając moją stronę innym, mówią, żeby koniecznie poczytać też komentarze, bo tam jest tak dużo wspaniale zabawnych, inteligentnych, z dystansem do świata ludzi. To jest dla mnie największy komplement, że udało mi się stworzyć taką społeczność. Fakt, że jest 50 tys. ludzi, którzy potrafią czasem być nie do końca na serio, którzy umieją pośmiać się i ze świata, i z siebie, to bardzo optymistyczna wiadomość.
A jak to jest z tą statystyką? Ja jestem humanistą, więc nie potrafię dobrze liczyć…
O nie nie nie! Powiedziałeś zdanie którego nie znoszę.
Że jestem humanistą, czy że kiepsko liczę?
Że z tego powodu możesz kiepsko liczyć!
No dobra, to był żart. Ale wiele osób tak to sobie tłumaczy. Zejdźmy ze mnie, wejdźmy na statystyków. Sporo ludzi uważa ich za dziwnych.
Bo my faktycznie jesteśmy dziwni.
Mi najbardziej nie koresponduje wizerunek ludzi siedzących z nosem w tabelkach, liczących jakieś dziwne wzory z tobą, osobą otwartą i elokwentną, umiejącą dobrze pisać. Człowiek renesansu?
Naprawdę w tym zakresie jestem trochę dziwna, liczby kręcą mnie jak mikrofala talerz. Paradoksalnie ta statystyka, takie siedzenie w danych, bardzo pomaga w pisaniu. Kiedy dostaję szereg surowych danych, z których muszę sobie coś wyliczyć, dopasować do nich odpowiedni model, znaleźć odpowiedź na konkretne pytanie badawcze, to to w gruncie rzeczy wymaga bardzo dużej kreatywności.
Więc to nie pisanie jest odskocznią od liczenia, ale odwrotnie?
Myślę, że statystyka wykształciła we mnie dużo krytycznego myślenia, umiejętności zadawania sobie odpowiednich pytań, z czego korzystam na co dzień. Dzięki temu nauczyłam się też ostrożniej wyciągać wnioski i myśleć łagodniej o świecie. Myślę, że praca ze słowem i praca z liczbami w gruncie rzeczy wspaniale się uzupełniają.
Ale z takim piórem można być drugim Pilipiukiem i zajmować się tylko pisaniem.
Może tak, ale samo pisanie mnie bardzo męczy, bo to jest tak naprawdę bardzo samotny proces. I bywa bardzo frustrujący – gdy piszę mam ciągłą niepewność, czy to, co tworzę, jest wystarczająco dobre. A przy tym świadomość, że na końcu tego procesu czeka mnie coś jeszcze trudniejszego – publikacja, a więc wystawienie się na ocenę innych. W tym zakresie liczby są znacznie prostsze w obsłudze – z reguły w danym równaniu jest tylko jedna poprawna odpowiedź, więc natychmiast wiem, czy wykonałam dobrą robotę.
A propos zaangażowania czytelników, o którym będziesz mówić na Infoshare. Mieliśmy ostatnio szkolenie ze specjalistą, który przekonywał nas, że dziś przeciętny użytkownik jest w stanie skupić się na tekście przez mniej więcej 3 sekundy…
Tak, też o tym czytałam. Ale później odszukałam też oryginalny artykuł, z którego te dane wyciągnięto. Okazało się, że rzeczywiście, obecnie umiemy się skupić tylko przez 3 sekundy, a wiele lat temu ten okres był dłuższy. Dłuższy o… dwie sekundy. Tak jest, kilka lat temu potrafiliśmy się skupić przez 5 sekund, teraz przez 3. I ten kontekst trochę zmienia postać rzeczy, bo to nie jest tak, że kiedyś ludzie godzinami czytali Tołstoja w oryginale, a teraz to ekscytują ich tylko koty z chlebem na głowie i to maksymalnie przez 3 sekundy.
Niemniej faktycznie mamy bardzo duży problem z czytaniem ze zrozumieniem, zwłaszcza gdy czytamy o czymś, co wywołuje w nas dużo silnych emocji. W jakimś portalu, chyba w Norwegii, wprowadzili taką zasadę, że możesz komentować tekst tylko wtedy, gdy odpowiesz na kilka pytań sprawdzających, czy przeczytałeś go ze zrozumieniem. I z jednej strony myślisz sobie „co za doskonały pomysł!”. A z drugiej „Jezu, jakie to jest smutne”. Zgadzam się z tym, że ludzie czytają obecnie mniej i bardziej po łebkach, ale my, ludzie piszący, też musimy wziąć za to odpowiedzialność. Bo cała rosnąca kultura clickbajtu, która skłania ludzi do kliknięcia w nagłówek, który przekłamuje rzeczywistą treść artykułu, wzmacnia takie zachowania.
Dając ludziom tytuły, które ich denerwują i wzbudzają skrajne emocje, trochę bawimy się ich kosztem i robimy to w bardzo konkretnym celu; by kliknęli w link, by liczba odsłon rosła. Więc możemy narzekać, że ludzie nie czytają naszych treści, ale jeśli my sami nadajemy tej treści clickbaitowy tytuł, to pytanie brzmi na ile nam samym chodzi o przekazanie czegoś poprzez nasze pisanie, a na ile tylko o to, by zgadzały się kliki i wpływy z reklam.
Receptą ma być pisanie długich tekstów?
– Fakt, moje są strasznie długie, mają czasem po kilka stron A4. A ludzie i tak je czytają. I to nie tylko moje, spójrzmy choćby na Make Life Harder, czy wszystko, co robi na Facebooku Łukasz Najder. To dobra wiadomość: że jest spora część internetu, której wciąż nie odstraszają długie teksty, która szuka wysokich jakościowo treści, na poziomie wręcz literackim, bo to, co robi na Facebooku Łukasz Najder czy Jacek Dehnel, trzeba tak zakwalifikować. Jeśli rozgrzeszamy się i mówimy, że nie będziemy pisać długich tekstów, bo i tak nikt tego nie przeczyta, to jest to zła droga. Społeczeństwo nie zidiociało do reszty i nie jest tak, że jeśli zaoferujemy im długi tekst zamiast mema, to wszyscy staną w płomieniach.
Twój blog jest bardzo przejrzysty. A nie zamierzasz może poszerzyć treści o jakieś zdjęcia czy grafiki? Trochę tego mało.
Prawda. Według wszelkich podręczników tworzenia blogów i treści – powinnam. Mam bloga od 4 lat i jeszcze tego nie zrobiłam, ale to głównie dlatego, że ja jestem człowiekiem, hm… nienachalnie pracowitym. Ale cieszy mnie, że ludzie i tak te teksty czytają. Gdy zaczynałam pisanie, to wiele osób mówiło, że teksty są za długie i to się nie przyjmie. I że jeśli chcę żeby ktokolwiek na to spojrzał, to muszą zadbać o kolorowe nagłówki, ogromne fonty, zdjęcia, szmery, bajery, brokaty. Lubię to poczucie, że i bez tego wszystkiego ludzie mnie czytają. Zresztą umówmy się, w beletrystyce też nie ma obrazków i nikomu to nie przeszkadza, bo nie w tym celu po te książki sięgamy. Serio, ja rozumiem, że wszyscy lubimy ładne zdjęcia i grafiki, ale okazuje się, że nie są one niezbędne, by przyciągnąć uwagę ludzi.
Nie boisz się, że ta grupa jest mała? A może jest tak, że – jeśli faktycznie jest mała – to poszerza się, bo ludzie podają dalej wartościowe treści?
Grupa, która czyta treści wymagające zaangażowania i czasu zawsze będzie mniejsza niż grupa, która zareaguje entuzjastycznie na zdjęcie gołębia, co nosi na szyi kromkę chleba jak korale. Chociaż tak naprawdę obie te grupy się w ogóle nie wykluczają – ja na przykład uwielbiam te gołębie, one mnie zawsze ekstremalnie bawią. Na świecie jest miejsce i dla treści ekstremalnie wymagających i dla tych prostszych, które pozwalają trochę odetchnąć po ciężkim dniu w robocie.
I uważam, że wszystkie te treści są ważne i fajnie, że współistnieją. Tak samo, jak cieszy mnie, że nawet te długie, żmudne teksty ludzie chcą udostępniać i chcą się nimi dzielić z innymi. Mój fanpage urósł w ciągu roku z jakichś 300 osób do 40 tysięcy, właśnie dlatego, że moja społeczność udostępniała te posty jak szatan. W lojalnych odbiorcach jest olbrzymia siła.
Udało ci się zmonetyzować bloga?
Tak, zarabiam na nim. Głównie na współpracy z markami, przy określonych kampaniach reklamowych. Dałam się też poznać jako człowiek, który umie pisać, więc czasem piszę też teksty na zlecenie. Pojawia się też wiele możliwości zarabiania, o których wcześniej nie myślałam – na przykład wystąpienia na konferencjach czy szkolenia. Blog stał się dla mnie doskonałym punktem startowym do robienia bardzo wielu różnorodnych rzeczy.
A jak to się stało, że wyjechałaś do Irlandii?
Z miłości.
Aha, z miłości.
Zmartwiłeś się, że taka nudna odpowiedź…
Spodziewałem się bardziej krwistej historii.
Studiowałam w Szkocji, potem wróciłam do Polski i nie czułam się w niej specjalnie dobrze. Co nie jest winą samego kraju, po prostu czułam, że nie wyczerpałam jeszcze swojego potencjału na „ahoj przygodo” i że jeszcze chcę zwiedzić trochę świata. Padło na Irlandię, tym bardziej, że tu był mój mąż, który jeszcze wtedy nie był moim mężem. A on poderwał mnie w najlepszy na świecie sposób.
No i jest historia! Jaki to sposób?
Wszedł na mojego starego bloga, który już nie istnieje, i zostawił mi komentarz, że moje posty to jest najśmieszniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek czytał w życiu. I ja pomyślałam „oho, to jest mój człowiek, muszę go poznać”. I poznaliśmy się, jeszcze w Polsce, a dziesięć lat później byliśmy małżeństwem. Chwilowo żyjącym w Irlandii.
Irlandia jest śmieszniejsza od Polski?
I tak, i nie. Każdy kraj ma swoje absurdy, zalety i wady. W Irlandii lubię ludzi, którzy wydają się bardziej otwarci, jakby bardziej pluszowi. Zachwyca mnie to, że jeśli zapytam kierowcę autobusu o drogę, to on nawet z tego autobusu wysiądzie, żeby mi pokazać gdzie iść, a jakby mógł, to by mnie tam za rękę odprowadził. Lubię tę sympatię do drugiego człowieka – w sklepach, w urzędach, na ulicy. Jeśli mogę trochę pomarudzić na mój własny kraj, to uważam, że tej życzliwości musimy się w Polsce jeszcze nauczyć. Często gdy wysiadam z samolotu z Dublina do Polski i idę do celnika, to on się zachowuje, jakbym mu życie zrujnowała tym, że on mi ten paszport musi sprawdzić. Wysiadam z samolotu z Polski do Dublina i irlandzki celnik patrzy w paszport i zawsze mówi mi po imieniu, mówi „Hi Janina, welcome to Dublin”. To jest drobna rzecz, a robi różnicę.
Nie boisz się tego, że kiedyś skończą ci się tematy? Że nie będziesz miała o czym pisać i staniesz się nudna?
Ja uczę statystyki, więc mam bardzo wysoki współczynnik zagrożenia byciem nudnym człowiekiem. Ale prawdą jest, że kiedyś strasznie się tego bałam – że zabraknie mi tematów, że nie będę mieć o czym pisać, skończą mi się pomysły. Chwilowo okazuje się to nieuzasadnione, ale tak, jest to w pewnym stopniu mój ciągły lęk.
O czym będziesz mówiła na Infoshare?
Będę występować z Kamilem Koziełem, który zawodowo zajmuje się tworzeniem różnego rodzaju narracji i wystąpieniami publicznymi. Postanowiliśmy mówić nie tylko o tym, jak tworzyć dobre jakościowo teksty, ale również o tym, w jaki sposób wykorzystać tę jakość do tworzenia społeczności, czyli lojalnej bazy odbiorców, którzy zostaną z nami na dłużej. W pewnym sensie chcemy też być ambasadorami tworzenia doskonałych treści i pokazać, że to się zawsze opłaca.
W dniach 22-23 maja w gdańskim AmberExpo odbędzie się największa konferencja technologiczna w Europie Środkowo-Wschodniej. InfoShare 2018 to 6 scen tematycznych, 150 prelegentów, 500 startupów i ponad 6000 uczestników z całego świata. W agendzie znalazły się inspirujące prelekcje o trendach w nowych technologiach i marketingu. Twórcy startupów dowiedzą się, w jaki sposób skutecznie pozyskać dofinansowanie i zarządzać firmą. infoShare to także szereg imprez towarzyszących – koncert Organka, rejs łodzią po Zatoce Gdańskiej i After Party. Bilety i więcej informacji na stronie organizatora. Piotr Migdał będzie jednym z prelegentów w trakcie wydarzenia. Czytaj więcej