Krzysztof Bosak, obecnie polityk Ruchu Narodowego, był zszokowany widokiem Hindusa na rowerze, rozwożącego jedzenie. Na tyle, by podzielić się swoją opinią na Twitterze. Bosak pyta, czy warto iść w takie multikulti i czy polska młodzież nie mogłaby tego robić. Cóż, najwyraźniej kompletnie pogubił się w realiach dzisiejszego świata.
Nie wiem, w jakim mieście mieszka Krzysztof Bosak. Ale Hindusi na rowerach rozwożący jedzenie dla Uber Eats nie są niczym nowym. Na ulicach Warszawy pojawili się już kilka miesięcy temu. I faktycznie – kiedy pewnego dnia wracałem z pracy do domu, spotkałem na ścieżce rowerowej uśmiechniętego Hindusa na rowerze.
Na kierownicy miał zamontowane radyjko, z którego płynęły jakieś szalone indyjskie melodie. Owszem, poczułem zdziwienie – to w sumie normalne. Ale też ucieszyłem się, bo ten widok był cudownie absurdalny i kolorowy. Tak, egzotyczny, ale też niesamowicie pozytywny.
Drogi panie Krzysztofie, Hindusi wożą nam jedzenie i będą to robić. Nie ma w tym nic złego, podobnie jak w przypadku Polaka dowożącego pizzę Anglikom czy wycinającego drzewa w Norwegii. To praca, jak każda inna. Na dodatek proszę zauważyć, że Hindusi nie zabierają nam pracy – wykonują robotę, którą inni nie chcą się zająć. Skoro firma decyduje się zatrudnić grupę osób, które nie znają języka polskiego, to znaczy, że nie mogła znaleźć innych.
Kto rozwozi jedzenie w Uber Eats?
– W tej chwili kilkanaście procent dostawców pochodzi spoza Polski – twierdzi Magdalena Szulc, rzeczniczka prasowa Ubera. Dodaje, że wśród nich są ludzie wielu narodowości, a praca przy rozwożeniu jedzenia jest dla nich atrakcyjna ze względu na elastyczność. Wielu z nich to studenci.
Inni przedstawiciele firmy twierdzą, że nie przyjmują wielu skarg na dostawców z Indii. Owszem, zdarzają się wpadki i opóźnienia, ale dotyczą w zasadzie wszystkich jedzeniowych kurierów.
Nie jest to praca szczególnie dochodowa, za to bardzo ciężka. Wielkie torby z jedzeniem trzeba wozić w dzień, noc, upał i słotę. Naprawdę nie ma czego zazdrościć. Przy ostrej pracy można zarobić po kilka złotych za dowiezienie komuś jedzenia, da się wyciągnąć nawet ok. 23- 25 złotych za godzinę pracy.
System rozliczeń jest nieco skomplikowany. Za przyjechanie do restauracji dostaje się 3-4 złote, niewiele ponad złotówkę za dostarczenie jedzenia i kilkadziesiąt groszy za każdy przejechany kilometr. Jedną czwartą zarobku trzeba oddać Uberowi, ale za to można liczyć też na gwarantowane zarobki – w Warszawie jest to 25 – 29 zł w porze lunchu i kolacji oraz 14 – 16 zł poza godzinami szczytu. Trudno uznać to za kokosy, tym bardziej, że transport realizuje się na własną rękę.
Hindusi zabierają nam pracę?
Czy polska młodzież nie dałaby sobie rady z tym zadaniem? – pyta Bosak.
Mogę odpowiedzieć na to pytanie w imieniu partii rządzącej. Liczba Hindusów, którzy dostają pozwolenie na pracę, szybko rośnie. W 2017 roku było ich cztery tysiące, w tym roku ok. osiem tysięcy. Skoro jest na nią zapotrzebowanie, to czemu nie korzystać z ich usług? Tak działa cały świat, panie Krzysztofie. Ksenofobia jest przeżytkiem, na rynku rządzi ekonomia.