Polscy kibice zasypują fora i grupy facebookowe ofertami sprzedaży biletów na mistrzostwa świata w Rosji. Propozycje dotyczą w większości przypadków ostatniego spotkania grupowego między Polską a Japonią. Jest więc wymarzony przez fanów piłki wyjazd na mundial, jest bilet na mecz biało-czerwonych – o co właściwie chodzi? Przyczyna okazuje się bardzo prozaiczna.
Można by rzec – problemy pierwszego świata, dla kibica, nawet niedzielnego, obejrzenie swojej kadry narodowej na światowym czempionacie, to jednak zawsze duże przeżycie. Decyzja o przyznaniu go Rosji mogła wzbudzić mieszane uczucia. Z jednej strony to niemal nasz sąsiad, choć krótką granicę z obwodem Kaliningradzkim trudno traktować jako pełnoprawne sąsiedztwo, z drugiej – pojawiły się obawy o poziom organizacji (albo dezorganizacji) i duże odległości między miastami-gospodarzami.
„To jest Rosja”
I wygląda na to, że w obu tych kwestiach Rosjanie polegli. Z perspektywy polskiego kibica pojawił się bowiem problem: „jak dotrzeć na ostatni mecz grupowy biało-czerwonych z Japonią”. Miejsce wydarzenia: Wołgograd, czyli dawny Stalingrad. Miasto położone dosłownie pośrodku niczego, około 1000 km od Moskwy. Termin: 28 czerwca, godz. 16.00.
– Ludzie dopiero po fakcie uświadomili sobie, że, mówiąc hasłowo: „to jest Rosja”. Na początku Polacy walczyli o bilety po prostu z imperatywem ich zdobycia i niewiarą, że będzie się akurat tym szczęśliwcem. Gdy już je zdobyli, emocje zastąpił chłodny realizm i zaczęli się zastanawiać, w jaki sposób tam po prostu dotrzeć, jak się przemieszczać na te ogromne odległości i ile to naprawdę będzie kosztowało. Jak dojechać na stadion albo gdzie można znaleźć tanie zakwaterowanie w jego pobliżu – tłumaczy INN:Poland Grzegorz Kita, ekspert z zakresu marketingu sportowego i CEO Sport Management Polska.
Miało być jednak inaczej. Rosjanie zapewniali przecież, że problemów z dotarciem nie będzie. Od kilku miesięcy media trąbiły wszak o darmowych przejazdach koleją, które można rezerwować na podstawie numeru biletu i tymczasowej, bezpłatnej wizy tzw. Fan ID. Jest tylko jeden problem – niemal wszystkie miejsca rozeszły się na pniu. Kibice, którzy wejściówki nabyli dopiero w marcu zostali więc na lodzie. Bo jak dostać się z Polski do Wołgogradu?
Jak dojechać do Wołgogradu?
Odliczając darmowy pociąg, rozwiązań jest kilka. Przejazd samochodem wydaje się dość karkołomny. Najkrótsza droga prowadzi przez ogarnięty wojną Donbas. Ominięcie go to niewiele mniej ryzykowne rozwiązanie. Jeżeli kojarzycie „punkty śmierci” porozstawiane na polskich drogach, to pomyślcie, że w Rosji można by takowe ostrzeżenia ustawiać co 100 metrów. Choć w ostatnim czasie drogi federalne przeszły serię remontów, to jednak kultura jazdy u naszego wschodniego sąsiada wciąż pozostawia sporo do życzenia. Z licznych historii wiem, że te wszystkie słynne filmiki z wypadkami na YouTube nie wzięły się z niczego.
Bardziej komfortową wersją wydaje się więc poszukanie innego pociągu, autobusu, ewentualnie zabukowanie biletu w liniach lotniczych. Sprawdźmy. Podróż z Warszawy do Wołgogradu autobusem to 42 godziny podróży i dwie przesiadki za ok. 400-500 zł w jedną stronę. Opcja z gatunku: „dla wyjątkowo wytrwałych”.
To może pociąg? Wróć – bezpośrednich z Moskwy już nie ma, a jazda z przesiadkami to kolejna 30 -40 godzinna przygoda. Dobrze, że przynajmniej jest tanio – około 100 zł. No, ale do samej Moskwy też trzeba za coś dojechać.
Istnieje jeszcze rzecz jasna możliwość podróży samolotem. To rozwiązuje wszelkie problemy logistyczne, ale też mocno nadwyręża budżet, bo Wizzarem albo Ryanairem tam nie dolecimy. Najtańsze połączenie Warszawa – Wołgograd (znów z przesiadkami) to od 1000 do 8000 zł w jedną stronę. Najtańsza wersja czasowo wychodzi jednak podobnie, jak podróż drogą naziemną.
Pękający stadion
Na samej logistyce problemy się zresztą nie kończą. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę: „Wołgograd”, by natrafić na pęknięty betonowy element konstrukcyjny wewnątrz stadionu (a to przecież nowy obiekt!), czy toaletę, w której nie ma przegródek (choć co przytomniejsi internauci zauważyli, że postawienie tam ścian działowych to robota na parę godzin). Jeżeli nie daj Boże ktoś trafił jeszcze na tekst w „Gazecie Wyborczej” i przeczytał o rosyjskich „fanatach”, czyli fanatycznych kibicach, którzy szykują się do „rewanżu” za bitwę na moście Poniatowskiego podczas EURO 2012, to minę musi mieć niewesołą.
Dlatego Grzegorz Kita zwraca również uwagę na problem braku bezpieczeństwa emocjonalnego. – W Europie, RPA czy nawet Brazylii, kibice mieli poczucie, że nawet jeżeli występują jakieś trudności, to na koniec wszystko się poukłada. Rosja ma natomiast opinię kraju wielu ryzyk, w którym wszystko może się zdarzyć a wpływ organów kontrolnych FIFA na zapewnienie jakości jest znacznie mniejszy niż zwykle. Do tego dochodzą też problemy pragmatyczne, tworzące dodatkowe poczucie zagubienia dla kibiców jak choćby bezpieczeństwo czy trudna w odbiorze cyrylica, a przecież znajomość angielskiego w Rosji nie jest powszechna – opowiada ekspert.
Nic dziwnego, że w sieci zaroiło się od postów pt. „bilet sprzedam”. W tej chwili oferty są już nawet ilustrowane, bo FIFA jest w trakcie wysyłania wejściówek i część kupujących ma już je w fizycznej formie w swoich domach.
– Z tym konkretnym meczem (Polska-Japonia – przyp. red.) jest taki problem, że jest ostatni, najdalej i z najsłabszym dojazdem oraz bazą noclegową. Wielu kibiców biało-czerwonych korzystających z opcji „follow my team” rezygnując z tego spotkania zaoszczędza krocie. A wszyscy wiemy, że może być to spotkanie o honor albo o 1. miejsce, ale już z zapewnionym awansem. Kiedy po meczu z Kolumbią okaże się być spotkaniem o wszystko, wtedy zainteresowanie nim wzrośnie – pisze do mnie jedna z osób, która zdecydowała się wystawić bilety na sprzedaż.
Sęk w tym, że odsprzedawanie biletów na własną rękę jest w świetle regulaminu nielegalne, powinno się je oddawać za pomocą platformy FIFA. – Chętnie sprzedałbym dodatkowe bilety na platformie, ale Rosjanie utrudniają to koniecznością odsyłania biletów kurierem, bez gwarancji zwrotu pieniędzy i cięciem 10 proc. ich wartości – tłumaczy kibic.
Specyficzny mundial
Ot, taki to właśnie mundial. Niezależnie od problemów z jego przygotowaniem i ewentualnych niespodzianek na miejscu, z pewnością okaże się niezapomniany. Czy źle, czy dobrze, to pewnie zależy również od wyniku, jaki osiągną biało-czerwoni. Grzegorz Kita zwraca jednak uwagę na jeszcze jeden aspekt.
– Ten mundial jest bardzo specyficzny po względem wizerunkowym. Nie chodzi tu tylko o przekaz, ale i cały zbiór cech geopolitycznych, który jest z nim związany. Wystarczy spojrzeć jak koncerny podchodzą do tych mistrzostw: patrząc globalnie, nakłady czy dynamika reklamowa jest na wyczuwalnie niższym poziomie zaangażowania niż przed innymi mundialami. Częściowo wynika to z tego, że na Rosję patrzy się jako na kraj niestabilny, niedemokratyczny, obciążony aneksją Krymu i wojną w Donbasie, w którym nawet sport skażony jest gigantyczną aferą dopingową sprzed kilku lat. To wszystko powoduje, że zaczynamy bardziej zwracać uwagę na pozostałe elementy negatywne – puentuje.