Reklama.
Trudne jest życie innowatorów w Polsce. W ubiegłym roku pisaliśmy, że burmistrz Kisielic wyłożył dziurawą drogę gumową taśmą przenośnikową – taką, jakiej używa się do transportu węgla. Za metr kwadratowy kauczukowej taśmy płacił 15 zł – kilometr kosztował go 45 tys.
Wtedy wydawało się, że to błyskotliwy pomysł. Kisielice wydawały na wyrównywanie gminnych dróg kilka milionów złotych rocznie. Na budowę asfaltowych lub betonowych, ubogiej gminy nie było stać. Entuzjastyczne były również pierwsze reakcje mieszkańców.
Samowola budowlana nie spodobała się jednak urzędnikom. W rozmowie z Portalem Samorządowym” Ryszczuk opowiada, że na razie kolejne tego typu drogi nie powstaną. Dlaczego? Bo nadzór budowlany uznał, że wyłożenie drogi gumą nie podchodzi pod utwardzenie i stanowi jej modernizację. Co oznacza, że wymaga pozwolenia na budowę.
– Chciano od nas certyfikatów potwierdzających, że rozwiązanie to można stosować w budownictwie. Naturalnie nie można tego robić, bo maty stosowano w kopalniach, gdzie te certyfikaty nie były wymagane. W efekcie groziła nam rozbiórka – wspomina samorządowiec.
Na razie drogę udało się zachować. Ryszczuk pozyskał poparcie dla swojego projektu w wydziale geodezji w urzędzie marszałkowskim. Urzędnicy wpłynęli na Instytut Dróg i Mostów, który początkowo nie chciał słyszeć o przedłużaniu czasu potrzebnego na zdobycie certyfikatów.
Ryszczuk zdobył także opinię Politechniki Wrocławskiej, mówiącą o tym, że droga nie zagraża środowisku. Dzięki temu instytut zgodził się na objęcie drogi eksperymentem.
– Jeśli eksperyment zakończy się sukcesem, to jest szansa, że nasza droga zostanie zalegalizowana przez Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju jako materiał na drogi dojazdowe do siedlisk rolniczych, a na tym nam właśnie zależy – opowiada burmistrz Kisielic.