Powtarzalność, schematyczność, banał – te słowa coraz lepiej opisują to, co możemy znaleźć dzisiaj na Instagramie. Ale użytkownikom zdaje się to nie przeszkadzać, ba, starają się to obrócić na własną korzyść. Twórcy pewnego profilu postanowili pokazać, jak łatwo znaleźć dziś klucz do serc obserwujących. Wystarczy znaleźć jedno z tych ujęć, które nieodmiennie skłaniają internautów do kliknięcia w serduszko umieszczone pod zdjęciem.
Zacznijmy może od małej anegdotki. Jesienią ubiegłego roku roku zwiedzałem muzeum narodowe w Oslo. Za zdecydowanie największą atrakcję uchodzi tam jedna z wielu wersji słynnego „Krzyku” Edvarda Muncha. W pewnej chwili jedna z kobiet stanęła obok obrazu, nieśmiało położyła ręce na policzkach i otworzyła szeroko usta, przybierając charakterystyczną pozę, znaną z obrazu norweskiego malarza. Sam obraz miał rzecz jasna stanowić tylko tło.
Po chwili jednak lekko speszona zrezygnowała. Musiałem zareagować. – Proszę się nie krępować – powiedziałem. – Takie zdjęcie to żaden wstyd, dokładnie takie samo zrobiły sobie tutaj co najmniej 4 osoby przed panią. A stoję tu dopiero od 10 minut – zapewniłem.
Powtarzalność to dzisiaj jeden z głównych problemów Instagrama. Pod wpływem pewnych widoków, w jakiś dziwny, niezrozumiały sposób wszyscy użytkownicy wpadają nagle na te same pomysły. Nagle ustawiają siebie i kamerę w identyczny sposób, przybierają te same miny, akcentują te same fragmenty krajobrazu w tle. Zmysł estetyczny? A może po prostu kalka tego, co wielokrotnie zdążyliśmy już zobaczyć na profilach znajomych z Insta?
Co nam mówi insta_repeat?
Jako satyrę na tę schematyczność można odbierać działalność dość świeżego kanału o nazwie insta_repeat (przykłady na końcu artykułu). Jego autorzy agregują niemal identyczne zdjęcia z różnych profili i zbijają je w jedno duże. Efekt zmusza do refleksji.
Zdjęcie pleców turysty wiosłującego na środku jeziora? Ojej, są ich setki. Górska panorama obramowana wejściem do namiotu? Wygląda na to, że nie wpadliśmy na to pierwsi. To samo tyczy się ujęć, na których autor jedną ręką prowadząc samochód, drugą strzela fotkę pięknego krajobrazu rozpościerającego się za przednią szybą. Co łączy te zdjęcia?
Wszystkie dają złudzenie pewnej głębi, poetyckości i autentyczności. Zazwyczaj cieszą się też ogromną popularnością, pozwalają na nabicie sobie wielu lajków i powiększenie grona obserwujących, co przecież w późniejszym czasie można zmonetyzować. Nic dziwnego, że portale internetowe zaczynają prześcigać się w tworzeniu list wakacyjnych destynacji pod kątem „insta friendly”.
Tłumy naśladowców
Ba, gdy jedna instagramerka zrobi popularne zdjęcie, cała reszta mniej popularnych naśladowczyń rusza w jej ślady, szukając dokładnie tego samego miejsca i prężąc się dokładnie w tej samej pozie. Szaleństwo ogarnia też zwykłych ludzi. Sam byłem świadkiem, gdy podczas zorganizowanej wycieczki przewodnik pokazywał turystom, jak ustawić aparat, by ujęcie było optymalne. Nie muszę chyba dodawać, że połowa wycieczki skończyła ten specyficzny "insta tour" z dokładnie tymi samymi fotkami na dysku twardym. Niestety schodziło się na to wszystko sporo czasu, na opowieści o okolicznych zabytkach zostało go już naprawdę niewiele. Ot, znak czasu.
W rzeczywistości to, co widzimy na Instagramie, coraz mniej ma w sobie z kreatywności, coraz częściej staje się natomiast odtwórczym kopiowaniem znajomych. Według złośliwych, podbicie Instagrama jest możliwe pod warunkiem posiadana (i eksponowania!) przez autorkę długich nóg i obitego biustu. Ewentualnie w wersji dla mężczyzn – umięśnionego, opalonego torsu. To nieprawda. Można też po prostu splagiatować zdjęcia, które "klikały się" na profilach znajomych .