
Być może spotkaliście się z tym, że biletomaty w Warszawie czasem nie mają wystarczającej liczby drobnych monet, by wydać resztę. Wiecie, co wtedy robią? Pytają, jak sprzedawczyni w sklepie, czy mogą być winne kilka groszy. Ubierają to tylko w odrobinę inne słowa, ale sens jest jasny.
REKLAMA
Na taki biletomat natknął się Paweł Blajer, ekonomista i dziennikarz TVN24BiS. Kupował 20-minutowy bilet, kosztuje on 3,40 zł. Blajer wrzucił 3,50 zł i czekał na resztę, gdy jego oczom ukazał się komunikat, że biletomat nie ma jak jej wydać. A podróżnik może anulować transakcję, bądź pogodzić się z utratą 10 groszy.
Kontrola biletów
W sumie jest to rodzaj szantażu, powieważ tego typu biletomaty znajdują się we wnętrzu warszawskich tramwajów.
W sumie jest to rodzaj szantażu, powieważ tego typu biletomaty znajdują się we wnętrzu warszawskich tramwajów.
Do wyboru mamy więc albo utratę 10 groszy, albo narażenie się na karę za jazdę na gapę.
Blajer nie chciał być, jak sztabowcy Patryka Jakiego, przyłapani ostatnio na jeździe bez biletu, więc pogodził się z utratą dziesięciogroszówki. Być może więcej szans na resztę miałby u kierowcy, ale w Warszawie od kilku miesięcy nie sprzedają oni biletów. Wszystkim zajmują się biletomaty.
Cytowany przez serwis MetroWarszawa rzecznik Zarządu Transportu Miejskiego, Michał Grobelny, wyjaśnił, że w szczególnie obciążonych biletomatach czasem brakuje drobnych, ale po złożeniu reklamacji ZTM zwraca nadpłaty.
