Kierowcy Ubera lepiej zarabiają na anulowaniu niż zrealizowaniu krótkiego kursu.
Kierowcy Ubera lepiej zarabiają na anulowaniu niż zrealizowaniu krótkiego kursu. Fot. 123rf.com

Szybki kurs do nieodległego miejsca? Nie z Uberem: korzystający z aplikacji klienci coraz częściej lądują na lodzie – kierowca nie przyjeżdża, jego telefon nie odpowiada. Klient anuluje więc kurs, za co aplikacja wypłaca kierowcy nawet równowartość 10 dolarów. Opłaca się to bardziej niż przyjęcie zlecenia.

REKLAMA
Na problem zwrócił uwagę Brian Kelly, The Points Guy, popularny wśród internautów podróżnik. – Byłem lojalnym klientem Ubera przez siedem lat. Tak lojalnym, że wydałem na jego usługi 81 600 dolarów z mojego firmowego konta – podkreśla Kelly we wpisie cytowanym przez dziennik „Rzeczpospolita”.
Tyle że podróżnik coraz częściej spotyka się z sytuacją, w której zamówiony kurs nie dochodzi do skutku, jeśli dotyczy krótkiego dystansu. Kontakt z kierowcą się urywa, co po bezskutecznym oczekiwaniu ostatecznie zmusza klienta do anulowania zamówienia. A to bywa bardziej zyskowne niż kurs na granicy opłacalności – w opłacie za anulowanie 80 proc. stawki trafia do kierowcy. To więcej niż w przypadku odbytego kursu.
Zamieszanie potęguje fakt, że kierowca nie wie, jak daleko chce jechać klient, dopóki nie zaakceptuje kursu.
W podobnej sytuacji znajdują się wszyscy świadczący usługi taksówkarskie, choć w tradycyjnych korporacjach dochodzą dodatkowe opłaty, które częściowo łagodzą koszty kierowcy.