Nie ulegniemy lewicowej presji – tłumaczył zdumionym dziennikarzom były minister środowiska Jan Szyszko zapytany o to, jak Polska będzie walczyć z ociepleniem klimatu. Jego następca już taki hardy być nie może. Trąby powietrzne, susze, powodzie i pustynnienie całych obszarów – projekt rządowego raportu pokazuje, co stanie się z naszym krajem jeżeli nie uda zatrzymać lub przynajmniej spowolnić globalnego ocieplenia. Coś jednak musimy zrobić. Już za niedługo w Katowicach odbędzie się międzynarodowy szczyt klimatyczny, na którym zapadną wiążące nas ustalenia.
Tonące wyspy na Pacyfiku, miśki dryfujące na krach oderwanych z topniejących lodowców czy rozprzestrzenianie się egzotycznych chorób w rodzaju dengi czy malarii – to przejawy globalnego ocieplenia, którymi najczęściej straszy się Polaków. Ale nie trzeba sięgać aż tak daleko. Globalne, nomen omen, ocieplenie w skrajny sposób zmieni też nasze najbliższe sąsiedztwo. I nie chodzi tu wyłącznie o 2 stopnie Celsjusza w jedną czy drugą stronę.
Siedząc z daleka od topniejących biegunów, lubimy sobie jednak na co dzień z globalnego ocieplenia pożartować. Temperatura wody wrośnie? Świetnie! Nad Bałtykiem będzie przecież prawie jak nad Morzem Śródziemnym. Łagodne zimy? Jeszcze lepiej. Wreszcie będziemy mieli warunki do zrobienia pierwszorzędnego wina. Być może – globalne ocieplenie z polskiego punktu widzenia niesie jednak więcej zagrożeń niż korzyści.
Pustynnienie Polski
O tych pierwszych sporo opowiada opracowany w zaciszu gabinetów ministerstwa środowiska raport „Polityka ekologiczna państwa 2030”. Na terenie naszego kraju pojawią się dwa ekstrema jednocześnie. Z jednej strony województwo łódzkie zacznie „pustynnieć” („Szacuje się, że na 90 proc. terytorium województwa łódzkiego już teraz istnieje zagrożenie wystąpienia opadów poniżej 400 mm rocznie”), a „poważne zagrożenie suszą” pojawi się na Kujawach, Pojezierzu Dobrzyńskim i Chełmińskim.
W tym samym czasie część Polski będzie notorycznie paraliżowana przez powodzie, szczególnie w okolicach Doliny Wisły, Noteci i Drwęcy. Zagrożone są praktycznie wszystkie większe miejscowości w województwie opolskim.
– Konsekwencje wystąpienia ekstremalnych zjawisk pogodowych i katastrof naturalnych (jak np. nawałnicy, która przeszła przez znaczną część województwa pomorskiego w sierpniu 2017 r.) mają charakter długoterminowy i powodują, że na obszarach dotkniętych klęską zamierają tradycyjne dla tych obszarów formy aktywności społeczno-gospodarczej, takie jak turystyka, przemysł drzewny, gospodarka leśna – piszą twórcy raportu.
Ale to i tak mały pikuś. Zmiany dotkną cały kraj. Deszcze coraz częściej zamiast swojskich kapuśniaczków zaczną przypominać ulewy znane z Karaibów, a kraj zaczną masowo nawiedzać trąby powietrzne. Przedsmak mieli w tym roku mieszkańcy powiatu lipskiego, w którym jedna z nich pozrywała dachy i odcięła domy od prądu.
– W Polsce jest wiele dokumentów dotyczących polityki środowiskowej. Projekt w obecnym kształcie jest z grubsza zgodny z obowiązującą wiedzą naukową. To, w jak dużym stopniu politycy wezmą go sobie do serca, to już jednak inna kwestia – twierdzi w rozmowie z INNPoland.pl Anna Sierpińska, współpracowniczka portalu naukaoklimacie.pl.
Warszawa się gotuje
Szczególnego rodzaju kłopoty dotkną polskie metropolie. Poniżej widzimy np. prostą agregację danych dokonaną przez European Data Journalism Network dla Warszawy. I czarno na białym widać, że w stolicy upalne dni (ze średnią dobową powyżej 25 stopni), które jeszcze do lat 80. były w zasadzie ewenementem, dzisiaj stały się elementem zwyczajnego lata. Efekty? Zwiększona śmiertelność, rozpuszczający się asfalt na drogach i rozprzestrzenianie się takich chorób jak kleszczowe zapalenie mózgu.
Kiedy przekroczymy punkt krytyczny?
Tyle, że żarty powoli się kończą. Na początku października Międzynarodowy Panel ds. Zmian Klimatu (IPCC) ogłosi swój nowy raport. Pierwsze wnioski wyciekły już wcześniej.Naukowcy alarmują w nim że, mówiąc skrótowo, 1,5 stopnia to nowe 2 stopnie. A właśnie wzrost temperatury o tę drugą wartość przez lata uznawany była za punkt bezpieczeństwa, którego pod żadnym pozorem nie możemy przekroczyć, bo konsekwencje globalnego ocieplenia okażą się nieodwracalne.
– To ogromna zmiana. Prognozy dla Europy wskazują na to, że nasz kontynent ociepli się bardziej niż średnia globalna, co oznacza, że 2 stopnie dla świata to być może nawet 3 stopnie dla nas. Dlatego powinno nam szczególnie zależeć na ograniczaniu wzrostu temperatury. Zmiany są nieliniowe. Jeżeli przy 1,5 stopnia czeka nas więcej ulew, to przy 2 stopniach nie można z pewnością stwierdzić, że będzie ich tylko trochę więcej. Może się okazać się, że zmiana będzie diametralna. Na naszą niekorzyść – tłumaczy Anna Sierpińska.
Teraz okazuje się, że nasz klimatyczny budżet jest dużo mniejszy. Od wybuchu rewolucji przemysłowej ogrzaliśmy już planetę o 1 stopień Celsjusza. W ubiegłym roku naukowcy ostrzegali, że 2020 rok to ostatni moment na ograniczenie emisji gazów cieplarnianych do atmosfery. W innym wypadku nie damy rady utrzymać się w wyznaczonym rygorze.
Wytyczne IPCC będą wskazówką dla uczestników szczytu COP24, który odbędzie się w Polsce. – Raport IPCC to badania naukowców przedstawione w formie zbiorczego opracowania. COP to wydarzenie polityczne, na której decydenci będą zastanawiać się nad sposobem implementacji postanowień z Paryża. Czy uwzględnią wnioski z raportu 1,5 stopnia IPCC? W świecie idealnym tak powinno być, w rzeczywistości - trudno powiedzieć – mówi Sierpińska
W trakcie szczytu mają powstać konkretne ustalenia, dzięki którym będzie można zacząć realizować postanowienia o ograniczaniu emisji, które zapadły w Paryżu trzy lata temu. I wtedy już żartów nie będzie.