Elon Musk stracił fotel prezesa firmy, którą stworzył – Tesla Motors. Zażądał tego amerykański nadzór finansowy, według którego za pomocą żartu związanego z paleniem marihuany Musk zaburzył notowania swojej firmy na giełdzie. Z drugiej strony – cóż, to cały Elon.
Kontrolerzy Amerykańskiej Komisji Papierów Wartościowych (SEC), badali incydent sprzed kilku tygodni. Wtedy Elon Musk ogłosił, że rozważa wycofanie Tesla Motors z giełdy i że ma zapewnione fundusze, by za każdą akcję zapłacić 420 dolarów.
W wykupie mieli mu pomóc inwestorzy z Arabii Saudyjskiej. Skończyło się na gadaniu, ale przez jednego tweeta akcje Tesli poszły w górę o 9 procent.
Dość szybko pojawiły się plotki, że Musk nigdy nie miał aż tyle pieniędzy a liczbę 420 dolarów wziął z sufitu. A dokładniej ze slangu palaczy marihuany – wiele lat temu grupa amerykańskich nastolatków umawiała się na dymka po szkole, na godzinę 4:20. Musk ponoć użył tego żartu, by zaimponować swojej dziewczynie.
Kara niezbyt surowa
SEC nie doceniła dowcipu i na mocy zawartego porozumienia, Musk zrezygnował ze swojej funkcji. Zarówno on, jak i Tesla muszą zapłacić po 20 mln dol. kary. Elon może pozostać dyrektorem generalnym firmy, ale firma musi mianować dwóch niezależnych dyrektorów do rady spółki.