Wygibasy akrobatyczne pod sufitem, które zapierały dech w piersiach, bawiący do łez klaun czy tresowane zwierzęta wykonujące skomplikowane sztuczki - cyrk w czasach bez telewizji i internetu zachwycał. Dziś jest raczej niedocenianą rozrywkową skamieliną. Tym cięższy jest kawałek cyrkowego chleba, bo praca cyrkowca nierzadko jest mordęgą, wyścigiem z czasem i nieuczciwą konkurencją.
Charakterystyczny ciężki zapach zwierząt, siano pod butami, popcorn i zaduch namiotu - dziecięce wspomnienia z cyrku towarzyszą wielu. Rozstawiający się w środku miasta kolorowy namiot kiedyś był wielkim wydarzeniem, który zapewniał rzesze podekscytowanej widowni. Wtedy ławki były pełne, dziś - świecą pustkami.
– Z frekwencją jest bardzo słabo. To bardzo ciężki biznes. Nam się udawało przetrwać na rynku przez 20 lat, bo jesteśmy cyrkiem rodzinnym. Gdybyśmy zatrudniali artystów i płacili im gaże, to bylibyśmy pozamiatani – tłumaczy nam właściciel małego cyrku z Dolnego Śląska, który woli pozostać anonimowy.
Puste ławki to problem nie tylko małych cyrków - z niską frekwencją zmagają się też giganci branży.
– Rzadko zdarza się, że mamy zajęte wszystkie miejsca. Z roku na rok coraz bardziej trzeba się starać o klienta, a bez publiczności po prostu nie istniejemy – mówiła w wywiadzie z portalem money.pl Lidia Król-Pinder, założycielka Cyrku Korona.
Rocznie ok. 1,6 mln Polaków chodzi do cyrku, twierdzi Ewa Zalewska, szefowa Cyrku Zalewski. To daje zaledwie ok. 4 proc. całej populacji kraju.
Nieuczciwa konkurencja
Niegdyś cyrkom wiodło się lepiej, lecz dziś wygryzają ich z branży nowoczesne media. Już nawet konkurencja nie jest tak wielkim zagrożeniem - a gdzie jak gdzie, ale w cyrkowej branży jest wyjątkowo zacięta.
– Praca w cyrku polega na tym, żeby się cyrk z cyrkiem nie spotkał. Jak jeden przyjedzie, to drugi już nie zagra, bo nie ma frekwencji – opowiada właściciel dolnośląskiego cyrku.
– Środowisko jest skłócone, więc w walce o widza wszystkie chwyty są dozwolone. Można zachwalać własny cyrk i rozdawać darmowe bilety dla dzieci w szkołach i przedszkolach. Ale można też utrudniać życie konkurencji, zrywać plakaty albo pisać na nich, że przedstawienie odwołane – pisał Dariusz Koźlenko z „Newsweeka”.
– Konkurencja jest tym większa, bo zjeżdżają cyrki z innych krajów, np. z Ukrainy i psują teren. Jak po nich się zjedzie, to nie ma możliwości, żeby zagrać - już wyleczeni są widzowie. Bywa, że załoga jest pijana, a to potem robi złą opinię innym cyrkom – opowiada mazowiecki akrobata.
Media i internet
Dla największych graczy branży, takich jak Cyrk Zalewski czy Cyrk Korona, brzydkie i nieetyczne zagrywki konkurencji nie stanowią aż tak wielkiego problemu - duże cyrki z racji swojej popularności mają największą siłę przebicia.
Wszystkich dobija jednak internet, kina i nowoczesne technologie. To one są największą bolączką każdego cyrku, czy to małego, czy dużego. Zblazowanych dzieci nie ekscytuje już pan z głową w paszczy lwa, bo taką rzecz mogą zobaczyć na Youtubie.
– To jest chore. Weszły komputery, dziecko obejrzy sobie w internecie filmik i tyle. Szkoły i rodzice też są na nie, bo lepiej, żeby dziecko siedziało przed komputerem pół dnia, niż żeby wyszło i zobaczyło, co ciekawego można z ciałem zrobić, zachęcić do sportu – opowiada cyrkowiec z Dolnego Śląska.
– Teraz jest tyle innych rozrywek, że my musimy naprawdę walczyć o klienta. Jest internet, Facebook, ludzie zrobili się leniwi. Nie chce im się wyjść pograć w piłkę, a co dopiero do cyrku. Przecież można usiąść przed komputerem i na Youtubie obejrzeć wszystko – dodaje właściciel cyrku z Mazowsza, który również nie chciał wypowiedzieć się pod nazwiskiem.
Praca cyrkowca
Niedoceniana współcześnie praca cyrkowca to także znojna fizyczna harówa. Sezon zaczyna się pod koniec zimy, gdzieś na początku marca, a kończy zazwyczaj z końcem października. To oznacza 9-10 miesięcy w trasie, podczas których cyrk wystawia jeden występ, codziennie w innej miejscowości. Po złożeniu namiotu ekipa rusza w drogę. I tak każdego dnia.
– Człowiek jest cały czas w trasie, a to jest też problem w razie jakiś awarii - nie mamy żadnego zaufanego mechanika, który by nam pomógł, musimy zawsze szukać kogoś nowego. Codziennie wstajemy o piątej rano, technicy zaczynają budować namiot. Wieczorem się składamy i jedziemy w nowe miejsce – mówi mazowiecki cyrkowiec.
Na pytanie, jak cyrkowcy wytrzymują tak wymagający tryb życia odpowiada, że to trzeba po prostu pokochać.
– Jak ktoś pokocha, to będzie pracował i będzie mu to sprawiało przyjemność. Cyrk jest jak narkotyk. To uczucie, gdy człowiek wchodzi na arenę, uzależnia. Jeśli ktoś tam wszedł i zobaczył, jak to funkcjonuje, mógł się albo zakochać, albo znienawidzić – kwituje.
Pensja cyrkowca
Zarobki w cyrku są bardzo zróżnicowane. Początkujący artysta wyciągnie 100 zł dniówki, co daje ok. 2,6 tys. zł brutto miesiecznie. Jednak opłaca się być najlepszym - najsłynniejsi cyrkowcy zarabiają po 250-300 euro na dzień, a najznakomitsi treserzy zwierząt nawet 500-700 euro.
Jednak jak pisze „Newsweek”, artysta dołącza do trupy z własnymi rekwizytami, kostiumami, asystentami, zwierzętami, a nawet camperem, w którym będzie spać. Dodatkowo zarobki cyrkowców od wielu lat są na tym samym poziomie, może z minimalnymi wzrostami.
Dla właścicieli cyrków branża również nie jest miłosierna. Wzrastające koszty paliwa, wysokie ceny za ubezpieczenie ciągników, coraz mniej liczna publiczność - to wszystko odbija się na obrotach cyrków. I nie zachęca do prowadzenia takiego biznesu - do zakładania nowych grup cyrkowych młodych artystów nie ciągnie.
– Młode osoby nie otwierają nowych cyrków, tylko starsi, doświadczeni cyrkowcy jeszcze się na to porywają. Ale też nowych artystów dużo nie ma. Są coraz gorsze perspektywy, ciężej o pracę. Kiedyś to była praca państwowa na etatach, dziś nie wiadomo, jakie będzie jutro – twierdzi właściciel mazowieckiego cyrku.
Co dalej z cyrkami?
Przyszłość cyrków stoi pod znakiem zapytania. – Jestem optymistką i wierzę, że za kilka lat w zawodzie zostaną tylko profesjonaliści. Może wtedy Polacy znów zaczną chodzić częściej do cyrku? – wieszczy szefowa cyrku Zalewski w rozmowie z „Newsweekiem”.
Dyrektor Państwowej Szkoły Sztuki Cyrkowej w Julinku Jerzy Kasprzykowski perspektywy dla cyrkowców widzi w, skądinąd konkurencyjnym, internecie.
– Młodzi wolą błysnąć w jakimś formacie telewizyjnym, a potem przekuć te pięć minut sławy w pieniądze z zaproszeń na firmowe imprezy integracyjne albo otwarcia centrów handlowych. Ostatnio młodzi zakładają sobie też kanały na YouTube i odgrażają się, że będą pierwszym pokoleniem polskich cyrkowców-youtuberów. Namiot, klatki ze zwierzętami, przyczepy? To już tylko branżowy folklor – przyznaje w rozmowie z tygodnikiem.