Lotem błyskawicy po internecie rozprzestrzeniają się relacje ze zlotów sukcesorów – jak określają się potomkowie biznesmenów, którzy w przyszłości przejmą interesy swoich rodziców czy dziadków. Imprezy w basenie, przebieranki, dywagowanie jak inaczej nazywać "przyczłapków", czyli małżonków i dalszą rodzinę.
W sieci zawrzało, choć podobne imprezy odbywają się regularnie od kilku lat. Zloty sukcesorów organizowane są pod egidą Stowarzyszenia Inicjatywa Firm Rodzinnych. Sukcesorzy wybierają sobie jakieś malownicze miejsce w Polsce, organizują sobie zabawy i konferencję. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie otoczka, jaką – niewykluczone, że przypadkiem – udało im się wokół siebie stworzyć.
Tematy? Szerokie – od zagadnień prawnych, po naukę wyceniania diamentów, z naciskiem na to, że są wygodną i dyskretną formą lokowania kapitału, nie zajmują miejsca i łatwo się je przewozi. Można było też wziąć udział w prezentacji na temat „Moje sposoby na seniora”. Czyli wywieranie wpływu na ojca lub matkę, trzymającą firmę w garści.
Największe wzburzenie internautów budzi określenie "przyczłapek". Tym mianem określa się małżonków i dalszą część rodziny, która ma prawo partycypować w zyskach firmy i mieć wpływ na jej kształt.
– To wszystko jest przede wszystkim bardzo niefortunne, takie rzeczy w ogóle nie powinny ujrzeć światła dziennego. Chodzi przede wszystkim o te określenia typu "przyczłapek". Jasne, że takie sformułowanie istnieje i część ludzi go używa. W każdej branży funkcjonują podobne określenia, ale nie dyskutuje się o nich na forum publicznym – załamuje ręce w rozmowie z INNPoland.pl jeden z menedżerów związany z obsługą firm rodzinnych.
Błąd na błędzie
Nie podejrzewa jednak sukcesorów o złe intencje, za to zarzuca im kompletny brak wyczucia i profesjonalizmu. Zwraca uwagę, że na zlocie dyskutowano o tym, jak zapewnić „przyczłapkom” możliwość zaangażowania się w firmę i że takie osoby nieraz wykazują się olbrzymim zaangażowaniem. Mimo wszystko podkreśla, że używanie takich sformułowań jest obraźliwe i nie powinno mieć miejsca.
Pytany, czy sukcesorzy to taka bananowa młodzież – na zdjęciach z imprez widać młodych ludzi, nieźle ubranych, z uśmiechami na twarzach.
– Trudno powiedzieć, w każdym środowisku możemy spotkać takich ludzi i pewnie część z nich też jest "bananową młodzieżą". Ale nie wolno generalizować, wśród nich było sporo osób podchodzących poważnie do kwestii sukcesji i biznesu. Poza tym zauważmy – tam było, jak widać choćby po zdjęciach, ok. 20 osób, z raczej mniejszych firm. To, że z mniejszych firm nie jest oczywiście żadnym zarzutem, po prostu trudno uznać ich za reprezentację całego środowiska firm rodzinnych i sukcesorów – mówi nam menedżer.
Dodaje, że to po prostu spotkanie młodych ludzi, ale bardzo źle zorganizowane i pokazane.
– Impreza jakich wiele, za to naprawdę zrobiona nieprofesjonalnie i po amatorsku. A to źle, bo rzutuje na cały sektor firm rodzinnych i ich problemów. Zamiast się skupiać na prawnych i organizacyjnych aspektach sukcesji, widać tylko, że potrafią się zabawić. Nie o to chodzi – problemy są poważne. Badania pokazują, że ledwie 6 proc. dzieci chce odziedziczyć i prowadzić firmę po rodzicach czy dziadkach. Na świecie i w Polsce jest wiele innych imprez, ściągających po kilkaset firm rodzinnych – podkreśla.
Dodaje, że spotkania sektora firm rodzinnych są bardzo potrzebne. Wiele z nich to biznesy lokalne, nie mające doświadczeń na innych rynkach, nie znające dobrze swojej konkurencji, borykające się z wieloma podobnymi problemami.
Sukcesorzy – kim są?
W Polsce jest obecnie ok. 100 tysięcy przedsiębiorców w wieku powyżej 65 lat. Ich liczba bardzo szybko rośnie – wśród nich jest wiele osób, które zaczynały przygodę z biznesem w okresie transformacji ustrojowej. Z danych CEIDG (Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej) wynika, że co miesiąc do rejestrów trafia 100 zgłoszeń o śmierci przedsiębiorcy.
Instytut Biznesu Rodzinnego przeprowadził szeroko zakrojone i trwające kilka lata badania „Kody wartości”. Okazało się, że jedynie 6% potomków biznesmenów ma ochotę przejąć firmę po przejściu rodzica na emeryturę. Podobnie jest na przykład w Niemczech czy Szwajcarii, gdzie to zjawisko doczekało się określenia – „osierocone firmy”. W Niemczech na nabywcę czeka nawet 250 tysięcy firm. W Polsce trzy czwarte biznesmenów chciałoby, by ich dzieci przejęły biznes. Ale te się do tego nie palą.