W nocy z 23 na 24 października posłowie przegłosowali, że 12 listopada w tym roku będzie dniem wolnym od pracy. Pracodawcy już zaczęli lamentować, że koszt tej ekstrawagancji dla gospodarki to niemal 4 mld złotych. Ale ja mam to w nosie i zaraz wyjaśnię, dlaczego wy też powinniście.
Za każdym razem, gdy pojawia się propozycja wprowadzenia do kalendarza dodatkowego dnia wolnego, zalewają nas wyliczenia, ile taka chwilowa beztroska będzie kosztować nasze państwo. Tak było np. w 2010 roku, gdy parlament przegłosował, że Polacy odpoczną sobie w Święto Trzech Króli. Były poseł Ruchu Palikota Armand Ryfiński alarmował wtedy, że przedsiębiorcy stracą na tym 4,7 mld złotych.
I miał w tym nieco racji – Polska jako kraj, który wciąż w porównaniu z naszymi sąsiadami z Zachodu jest na dorobku, nie powinien przeginać z produkowaniem kolejnych dni wolnych. To niekorzystne z jednej strony dla pracodawców (bo terminy i tak gonią, a praca stoi) i pracowników – bo spora część naszych rodaków pracuje na zleceniach i umowach o dzieło, więc dodatkowy dzień wolny to dla nich strata dniówki.
Tym razem jest jednak nieco inaczej. Jeżeli senat i prezydent popchną ustawę dalej (a o to przy obecnej konfiguracji politycznej nie ma się o co martwić), wolnym stanie się tylko ten jeden konkretny 12 listopada w 2018 roku. W kolejnych latach wszystko „będzie po staremu”.
Koszt wolnego dnia dla polskiej gospodarki
Autorzy ustawy szacują, że ten dodatkowy dzień wolny będzie kosztował polską gospodarkę 0,2 proc. PKB, czyli ok. 3,96 mld złotych. Takie wyliczenia nie mają jednak w 2018 r. szczególnego sensu. 11 listopada, który teoretycznie powinien być dodatkowym dniem wolnym, w tym roku wypada w niedzielę. Polskie prawo zakłada tymczasem, że pracownikom nie należy się dodatkowy dzień wolny za święto, które przypada na ostatni dzień tygodnia. Co innego w sobotę, kiedy etatowiec może sobie zrobić wolne w dzień roboczy.
W listopadzie mamy 2 dni wolne – 1 i 12 listopada. Czyli dokładnie tyle, ile dostalibyśmy w każdym innym roku, pod warunkiem że wspomniane dni wypadłyby w każdy inny dzień tygodnia niż niedziela.
Mimo całkiem sensownej argumentacji, opozycja wali w rząd jak w bęben. Podczas nocnej debaty Ryszard Petru stwierdził, że świętowanie będzie trwać tak długo jak na „wiejskim weselu”, a Marek Jakubiak kpił, że to „poprawiny”.
Polacy i tak pracują dużo
Obecnie mamy w Polsce 13 dni wolnych od pracy. Dużo, mało? Na tle naszych europejskich kolegów wypadamy przeciętnie. Tak samo długo jak my, świętują m.in. Austriacy, Szwedzi czy Portugalczycy. Przeganiają nas za to sąsiedzi. Litwini mają 15 dni wolnych, Słowacy - 14. Idąc nieco dalej mamy jeszcze Węgrów (17) czy Belgów (24 – sic!).
Za to kiedy już pracujemy, robimy to zdecydowanie dłużej niż reszta Starego Kontynentu. Według statystyk Eurostatu jesteśmy pod tym kątem na 5. miejscu w Europie z wynikiem 41,1 godzin tygodniowo.
Wśród argumentów przeciwko uchwaleniu 12 listopada dniem wolnym, na uwagę zasługuje tak naprawdę jeden. Chodzi o moment, w którym zaczęły się prace legislacyjne. Projekt wypłynął do Sejmu 22 października – niecałe trzy tygodnie przed świętem. Dla części pracodawców, szczególne tych z branży przemysłowej, zatrzymanie produkcji może być problemem (choć sklepy będą już np. otwarte).
Jeden z autorów projektu, poseł Robert Telus, argumentuje, że warto, by Polacy nacieszyli się 100-leciem niepodległości. Okresem, w którym (mimo dziesiątek lat quasi zaborów) udało się naszemu państwu osiągnąć naprawdę dużo. Dlatego projekt brzmi rozsądnie. W końcu raz na 100 lat nam się chyba należy?
P. S Coś wam zdradzę. Pod koniec grudnia czeka nas de facto 2,5 dnia wolnego od pracy. Miejmy nadzieję, że polska gospodarka jakoś wytrzyma ten śmiertelny cios.