Ministerstwo Obrony Narodowej ogłosiło, że do 2026 roku stworzy nową dywizję. Podatnicy zapłacą za to 27 mld złotych. Argumentacja inicjatorów projektu budzi jednak spore zdumienie.
– Do czego właściwie jest nam potrzebna ta nowa dywizja? – pytali posłowie opozycji podczas spotkania sejmowej komisji.
Co usłyszeli w odpowiedzi? – Nasz adwersarz zza wschodniej granicy buduje potencjał nie tylko w jednostkach uderzeniowych, ale również wsparcia – tłumaczył im wiceminister obrony Wojciech Skurkiewicz. Resort uzasadnia, że stworzenie dywizji będzie psychologicznie oddziaływać na potencjalnego przeciwnika.
"To najdroższa rzecz, jaką można robić w wojsku"
Eksperci nie są jednak do końca przekonani. – Tworzenie nowych jednostek to najdroższa rzecz, jaką można robić w wojsku – powiedział w rozmowie z money.pl Michał Likowski, ekspert wojskowy.
MON chce, by 18. Dywizja Zmechanizowana liczyła docelowo ok. 7800 osób. W jej skład będą wchodzić: nowa brygada zmechanizowana i pułk dowodzenia (gotowe w 2022 r.), batalion rozpoznania, pułki artylerii, pułk przeciwlotniczy i logistyczny (do 2026 r.).
Stworzenie, wyposażenie w sprzęt i zatrudnienie nowych osób w wojsku wiąże się jednak z ogromnymi wydatkami – w ciągu 10 lat wojsko wyda na ten cel 27 mld złotych. Rozbudowa liczebnościowa kłóci się w programem modernizacji armii. Na wyposażeniu polskiego wojska mają znaleźć się m.in. rakiety Patriot i okręty podwodne, a to wiąże się z wydatkiem ok. 50 mld złotych.