Ryanair z okazji Czarnego Piątku kusi klientów niemal groszowymi cenami połączeń. Co więcej, nie ograniczył się do jednego dnia, rozciągając promocje na cały tydzień. Problem w tym, że Irlandczycy chyba nie poradzili sobie z logistyką, bo klienci coraz częściej zamiast cieszyć się z tanich biletów, narzekają, że przewoźnik naciął ich na niemałe pieniądze.
W teorii wszystko wygląda pięknie. 19 listopada Ryanair rzucił do sieci pulę tanich biletów. Nie żeby zaoszczędzić można było tylko na niesprzedawalnych połączeniach i terminach. Już pierwszego dnia przewoźnik oferował zniżki 129 zł na całą siatkę połączeń między kwietniem i sierpniem. Czyli wyjątkowo pożądanym, bo wakacyjnym, okresie.
Ale to nie wszystko. Ceny biletów zaczynały się już od 19 zł. Z Polski można za to dostać lot do takich miast jak Lizbona, Barcelona, Rzym,. Ateny czy Paryż. I jest tylko jeden problem.
Wygląda na to, że popularność nieco przerosła irlandzkiego przewoźnika. Na Twitterze klienci skarżą się na trudności w zakupie biletów. W skrócie – staramy się kupić tani bilet, ale zamiast potwierdzenia wyskakuje nam błąd. Po chwili próbujemy drugi raz i widzimy to samo. Po kilku podejściach rezygnujemy. Dzień później okazuje się, że Ryanair ściągnął z naszego konta pieniądze, a biletów jak nie było, tak nie ma.
Serwis fly4free.pl pisze także, że występują problemy z logowaniem się do aplikacji. A to powoduje, że część pasażerów nie jest w stanie odprawić się on-line. Taka przyjemność na lotnisku kosztuje już 55 euro, czyli ok. 240 zł.
Skontaktowaliśmy się w tej sprawie z biurem prasowym Ryanaira. Przewoźnik nie odpowiedział do momentu publikacji tekstu.
Problem z Black Friday
Abstrahując już od problemów Ryanaira - w Czarny Piątek konsumenci muszą bardzo uważać. Część z promocyjnych ofert to jawna manipulacja. Wiele to zwykła wyprzedaż zalegającego w magazynach towaru. Poza USA rzadko kiedy producenci przygotowują na to „święto łowców okazji” jakieś wyjątkowe oferty.