Rząd jak ognia unika tematu drożejącego prądu. Poniekąd słusznie, bo nikt nie lubi przyznawać się do tego, że zawalił na całej linii. Ale nie można dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Śmiechu warty jest też pomysł, by do drożejącego prądu dopłacał rząd. Bo rząd nie ma własnych pieniędzy – ma nasze. I to z naszych pieniędzy chce zasypywać dziurę spowodowaną własną nieudolnością.
Fakty są takie: w Polsce ponad 80 proc. prądu produkuje się z węgla. Samo to jest już dramatem, bo mimo zakładania filtrów na kominy, technologia ta jest przestarzała, nieekonomiczna i potwornie truje środowisko. Na dodatek produkcja prądu ze spalania węgla jest coraz droższa.
W Polsce ponad 30 proc. spalanego węgla to węgiel brunatny, emitujący o wiele więcej zanieczyszczeń, niż kamienny.
Zauważmy, że tylko ogrzewanie domów węglem złej jakości w 2016 r. skróciło życie 19 tys. Polaków i skutkowało kosztami zdrowotnymi sięgającymi nawet 30 mld euro. Takie wyliczenia przedstawiło Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii. Z kolei Greenpeace wyliczył, że emisja zanieczyszczeń z elektrowni zabija rocznie prawie 5,5 tysiąca osób.
Rosyjski węgiel
To nie wszystko – rząd opiera naszą energetykę na węglu, argumentując to utrzymaniem kopalń i miejsc pracy w górnictwie oraz niezależnością. Ta retoryka (mówiąc kolokwialnie) kompletnie nie trzyma się kupy, bo coraz więcej węgla kupujemy od innych państw, przede wszystkim od Rosji. Tej samej Rosji, od której chcemy się energetycznie uniezależnić.
Tylko w sierpniu importowaliśmy 1,44 mln ton tego surowca, w tym 1,23 mln ton z Federacji Rosyjskiej. Od początku roku do października importowaliśmy aż 12,6 mln ton węgla (o 5 mln ton więcej, niż w identycznym okresie rok wcześniej). Z tego 9 mln ton przyjechało do nas z Rosji, 1,1 mln ton z USA, 0,85 mld ton z Kolumbii i 0,7 mln ton z Australii. Teza o naszej niezależności leży więc w gruzach.
Dlaczego prąd drożeje?
Z kilku powodów. Po pierwsze, drożeje węgiel. Każdy chce lepiej zarabiać, a praca pod ziemią nie należy do łatwych, lekkich i przyjemnych. Po drugie, drożeją uprawnienia do emisji CO2. W Unii już dawno zauważono, że energetyka oparta na węglu to pieśń przeszłości i trzeba inwestować w nowe rozwiązania. Dzięki temu np. w Niemczech są już okresy, gdy cały kraj jest zasilany tylko i wyłącznie zieloną energią.
Przestawienie się z węgla na atom, wiatr i słońce sporo kosztuje, dlatego w całej Unii wprowadzono system opłat za emisję CO2. To proste i skuteczne – najbardziej archaiczne rozwiązania energetyczne emitują najwięcej dwutlenku węgla, więc są obciążone największymi opłatami. Nowoczesne, niskoemisyjne, zaczynają się więc bardziej opłacać. Na dodatek w teorii pieniądze z opłat za emisję zostają w kraju i powinny iść na inwestycje w odnawialne źródła energii.
Ale nasz rząd wymyślił, że właśnie z tych pieniędzy będzie nam rekompensował podwyżki cen prądu pochodzącego z brudnych elektrowni. To pomysł wręcz głupi i szkodliwy, bo nie dość, że zostajemy przy starych rozwiązaniach, to przepalimy w piecu pieniądze, które odłożyliśmy na nowe źródła energii.
Co więcej – ceny prądu i tak pójdą w górę, i tak dostaniemy po kieszeni. Rząd bowiem zamierza dopłacać (naszymi pieniędzmi!) do naszych rachunków za prąd. Ale takiej pseudoochrony nie dostaną firmy i samorządy. Jest więcej, niż pewne, że piekarz, który dostanie o 30 – 40 proc. wyższy rachunek za prąd, przerzuci te koszty na swoich klientów i nie będzie dokładał do interesu.
Również gmina czy miasto, które będą musiały płacić więcej za oświetlenie ulic, ogrzewanie szkół, prąd dla tramwajów etc., podniosą podatki, żeby nie rozłożyć budżetu na łopatki. Na to wszystko zrzucą się mieszkańcy. Opowiadanie o tym, że nie odczujemy podwyżek cen prądu, jest więc wierutnym kłamstwem.
W ten sposób utkniemy w węglowym bagnie po pachy, ale szybko się to zmieni – wbijemy się po szyję. A to dlatego, że uprawnienia do emisji CO2 ciągle drożeją i w ciągu dwóch lat ich cena może pójść w górę o 100 proc. Chyba nie trzeba przypominać, że ciągle rośnie również cena węgla? W ten sposób wpędzamy się w jeszcze gorsze tarapaty.