Monika Żelazik, szefowa związku zawodowego w LOT, została bezprawnie zwolniona z pracy – orzekł sąd. W efekcie każdy z 5 członków zarządu firmy musi zapłacić karę w wysokości 5 tysięcy złotych. Spółka odwołała się od tego wyroku.
Zwolnienie Żelazik (stało się to w maju 2018 roku) zaskarżyła Państwowa Inspekcja Pracy. Teraz przedstawiciele LOT argumentują, że nie był to efekt jej działalności związkowej, ale nawoływania do niepokojów społecznych. Ten zarzut jest prawdopodobnie odpryskiem wcześniejszego oskarżenia Moniki Żelazik o działalność terrorystyczną.
Chodzi o ironicznego maila, jakiego stewardessa wysłała lotniczym związkowcom. Użyła w nim mało roztropnego, ale wyraźnie przesadnego sformułowania.
– My zakupiliśmy kilka rac, dwa wozy opancerzone, starą wyrzutnię rakiet, kilka granatów ręcznych i niech każdy weźmie z domu, co po dziadach zostało oraz butlę z benzyną! Ostatecznie powstańcy warszawscy byli gorzej przygotowani, byli rozproszeni, a trzymali się tyle dni... – napisała w mailu.
Trudno przypuszczać, by ktoś wziął to na poważnie, ale Żelazik naprawdę została oskarżona przez prezesa spółki o działalność terrorystyczną. Skierował on nawet stosowne zawiadomienie do prokuratury. Dziś przedstawiciele LOT twierdzą, że taka sytuacja nie miała miejsca.
W każdym razie to po jego wysłaniu, Monika Żelazik została wyrzucona z pracy. Zgodnie z porozumieniem zarządu spółki i związków została z powrotem przyjęta i wypłacono jej zaległe pensje, pisze Wyborcza.pl.
Za jej zwolnienie ukarano właśnie zarząd spółki. Firma złożyła zażalenie na ten wyrok.