W nocy z piątku na sobotę parlament przyjął ustawę o zamrożeniu cen prądu. W trakcie debaty przedstawiciele rządu przekonywali, że unijni biurokraci nijak nie mogą się do niej przyczepić. Tyle, że… jest dokładnie na odwrót.
Ta ostatnia metoda wzbudza spore kontrowersje. Publicysta Piotr Leski przytacza fragment debaty w Senacie, w trakcie której przedstawiciel ministerstwa przekonywał, że wpompowanie miliardów złotych na konta państwowych koncernów energetycznych nie będzie podchodziło pod niedozwoloną pomoc publiczną. Na pytanie: „kto podpisał się pod ekspertyzą” miał jednak tylko beztrosko wypalić. - Dziś dostałem mailem, jeszcze nikt się nie podpisał.
Szefowa think tanku Forum Energii wskazuje jednak na inny problem. Okazuje się bowiem, że zasady rekompensat cen energii są określone w dyrektywie Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Czytamy w niej, że państwo może przenieść środki z handlu uprawnieniami do emisji CO2 (a właśnie w ten sposób rząd ma zamiar zdobyć pieniądze na rekompensaty) na rekompensaty, ale tylko, gdy mówimy o sektorach narażonych na tzw. wycieki emisji i pod warunkiem, że:
„takie środki finansowe są zgodne z zasadami pomocy państwa, a zwłaszcza nie powodują nieuzasadnionych zakłóceń konkurencji na rynku wewnętrznym”.
Co więcej, jeżeli kwota przeznaczona na rekompensaty przekracza 25 proc. dochodów uzyskanych ze sprzedaży uprawnień na aukcji, „dane państwo członkowskie określa powody przekroczenia tej kwoty”.
Szczególnie z tym ostatnim rząd może mieć duży problem. W rozmowie z money.pl Krzysztof Kilian, były prezes Polskiej Grupy Energetycznej podkreślał, że rekompensaty to tylko „zamiatanie sprawy pod dywan” i za rok albo dwa czekają nas nawet 100-proc. podwyżki cen energii.