Nie milkną echa tzw. taśm Kaczyńskiego. Jedną z najbardziej zagadkowych spraw jest to, dlaczego prezes PiS nie chciał zapłacić austriackiemu przedsiębiorcy za wykonaną pracę. Kaczyński stwierdził, że to niemożliwe i najlepiej będzie, jak Gerald Birgfellner pozwie spółkę do sądu.
Teorii na ten temat jest kilka, oficjalnej odpowiedzi żadnej i – obserwując poczynania polityków Prawa i Sprawiedliwości – można się domyślać, że ich zadaniem jest teraz rozmywanie całej afery i dzielenie jej na drobne.
Pani Mazurek się myli, logiki w tym nie ma żadnej. Austriacki biznesmen, powinowaty Kaczyńskiego – powinien mu po prostu wystawić fakturę. Ale popełnił kilka błędów, które mogą go teraz dużo kosztować. Z tzw. taśm Kaczyńskiego wynika jednoznacznie, że Srebrna chciała postawić na działce, którą zajmuje, dwie wieże 190-metrowego wieżowca. Unikała jednak transparentności i wszystkim miała się zajmować inna spółka.
W efekcie ustnych (prawdopodobnie) ustaleń przygotowanie inwestycji zostało zlecone firmie Birgfellnera o nazwie Nuneaton. Cały projekt był tajny do tego stopnia, że jej siedziba znajdowała się pod innym adresem niż Srebrna.
Ani grosza dla Austriaka
Problem powstał wtedy, gdy okazało się, że planowany wieżowiec nie dostanie pozwolenia na budowę. Od dawna wiadomo, że w tym miejscu plan zagospodarowania dopuszcza stawianie budynków najwyżej 30-metrowych. A wieże K-Towers miały mieć 190 metrów – trudno przeoczyć tę różnicę.
Austriak zainwestował w przygotowania do budowy 6 mln złotych. A potem okazało się, że spółka Srebrna wstrzymała inwestycję. Problem w tym, że prawdopodobnie nie podpisała wcześniej umowy z Birgfellnerem. Kiedy ten próbował rozliczyć się za wykonane przez Nuneaton prace, okazało się, że nie ma mu kto zapłacić.
Wiele osób pyta, dlaczego Austriak po prostu nie wystawił faktury. Odpowiedź jest prosta – musiałby odprowadzić od niej podatek, nawet jeśli nie dostałby pieniędzy. Dlatego próbował ustalić kiedy i jak dostanie zapłatę. Projekt był jednak tajny, a po fakturze na 6 mln zł w finansach Srebrnej powstałaby potężna dziura i wyraźny ślad.
Powstaje jednak pytanie – dlaczego o inwestycji dyskutował z posłem Kaczyńskim, który w spółce nie pełni żadnej roli? Formalnie rzecz ujmując Kaczyński nie miał prawa rozmawiać z Birgfellnerem w roli zamawiającego, bo nie miał formalnie żadnej mocy sprawczej.
Gwoli ścisłości – Austriak powinien był zadbać o precyzyjną umowę pisemną, ale ustna też powinna wystarczyć. Co istotne – nagrania publikowane przez Gazetę Wyborczą dowodzą jej istnienia. Nie wiadomo jednak, z kim Birgfellner się dogadywał…
Z rodziną dobrze na zdjęciach
Birgfellner czuł się bezpiecznie, bo przez ponad rok ufał swoim partnerom – w końcu to rodzina. Problemy zaczęły się na wiosnę 2018 roku, gdy pozwolenia na budowę i decyzji o warunkach zabudowy ciągle nie było, a na dodatek nie dostał od Srebrnej praw użytkowania działki. Władze spółki latem miały mu oświadczyć, że inwestycja została wstrzymana, a on sam nie dostanie „ani złotówki”, bo spółka nie ma wobec niego żadnych zobowiązań.
Wtedy udał się na rozmowę z Kaczyńskim, którą nagrał i podczas której prezes PiS polecił mu wystąpienie na drogę sądową. Miało to miejsce pod koniec lipca, w okresie gdy partia Kaczyńskiego walczyła o zdominowanie władzy sądowniczej. Nie wiadomo, czy w ten sposób prezes PiS nie wysyłał swojego dalekiego krewnego na walkę, której wynik byłby z góry wiadomy.
W każdym razie występowanie na drogę sądową – co Kaczyński z Tomaszewskim sugerowali Birgfellnerowi, nie jest normalną procedurą i trudno domyślać się rzeczywistego znaczenia tego kroku. Jakby na to nie patrzeć, sprawa i tak do sądu trafiła.