Przekop Mierzei Wiślanej może okazać się transportowym fiaskiem – prognozują ekonomiści. Drzewa wyrżnięte w asyście policji, mnóstwo kontrowersji co do braku pozwoleń na inwestycję i ciągle jedno pytanie: po co? Ta inwestycja może być finansową dziurą bez dna.
Rząd twierdzi, że jego sztandarowa inwestycja, czyli budowa kanału żeglugowego na Mierzei Wiślanej przyniesie nam mnóstwo korzyści. Już ciszej jest o tym, że do tego trzeba byłoby kompleksowo przebudować port w Elblągu. Pojawia się coraz więcej informacji o tym, że inwestycja może być chybiona pod względem opłacalności.
Zdaniem prof. Włodzimierza Rydzkowskiego z Katedry Polityki Transportowej Wydziału Ekonomicznego na Uniwersytecie Gdańskim przekop Mierzei z gospodarczego punktu widzenia nie ma żadnego uzasadnienia. Brak jest ładunków, których przewożenie tą drogą byłoby racjonalne – pisze Rzeczpospolita.
Dla kogo ten przekop?
Nie ma również statków, które "pasowałyby" do kanału. Takie jednostki poruszają się po dużych rzekach Europy Zachodniej, ale nie wypływają na Bałtyk. Większe statki zwyczajnie nie zmieszczą się w kanale.
– Z naszych wyliczeń wynika, że gdyby nawet obroty portu w Elblągu wzrosły do miliona ton rocznie, a stawki portowe zostały podwojone, to roczne wpływy portu sięgnęłyby 2 milionów złotych. Biorąc pod uwagę koszt budowy kanału, okazuje się, że nakłady zwracałyby się przez 450 lat – twierdzi Rydzkowski.
Kanał żeglugowy przez Mierzeję Wiślaną będzie miał 1,3 kilometra długości i 5 metrów głębokości. Ma umożliwić wpływanie do portu w Elblągu jednostek o parametrach morskich: zanurzeniu do 4 metrów, długości 100 i szerokości 20 metrów. Skróci drogę wodną o ponad 90 kilometrów w jedną stronę, a czas transportu o niemal 12 godzin. Ma kosztować 880 mln zł. Stał się przy tym jedną z najbardziej kontrowersyjnych inwestycji ostatnich lat.