Przelałeś pieniądze oszustom, którzy podszywali się pod kuriera? Myślisz, że wystarczy złożyć reklamację w banku i odzyskać pieniądze? Nieprawda - często banki nie uznają reklamacji, twierdząc że skoro sam potwierdziłeś przelew, to jesteś winien temu, co cię spotkało.
“Nadal nie odnotowaliśmy wpłaty za sprawę o numerze 123456789. Prosimy o spłatę 3 zł. albo sprawa trafi do sądu”. “Twoja paczka DHL wymaga dopłaty, brak dopłaty oznacza zwrot przesyłki do nadawcy”. “Witaj, paczka czeka na odbiór, sprawdź jej status na naszej stronie”. To przykłady kilku wiadomości SMS, które w ostatnim czasie otrzymują Polacy.
W wiadomości podany jest także link, który zależnie od tego, na jakiego oszusta trafimy, może robić kilka różnych rzeczy. Po pierwsze, może przekierowywać na stronę łudząco podobną do stron operatorów płatności, takich jak przelewy24 czy dotpay.
Na tej stronie będziemy musieli podać nasze dane do logowania w banku oraz potwierdzić transakcję kodem SMS. W rzeczywistości jednak dane podaliśmy przestępcom, a kod SMS posłużył do dodania nowego odbiorcy zaufanego do naszego konta bankowego. Przelewy do takiej osoby nie wymagają dodatkowej weryfikacji.
Przelewu od oszusta nie da się zatrzymać
Co więcej, nawet jeśli zauważymy, że przelew został zlecony, to bardzo trudno będzie go odwołać. Możemy zadzwonić na infolinię banku z taką prośbą, jednak nie zawsze jest to możliwe.
Przelew trafia na konto tzw. słupa, często nieświadomego swojej roli w oszustwie. Rekrutowany jest on pod pozorem dobrze płatnej pracy, a z rzekomym pracodawcą kontaktuje się przez internet. Nawet jeśli trafi do niego policja, to trop się urwie. Zwłaszcza, że rekrutowani są nawet i czternastolatkowie.
W taki sposób możliwe jest w praktyce wyczyszczenie konta bankowego.
Przekonała się o tym jedna z klientek Santander Banku, której historię opisał serwis bankier.pl. Złożyła ona reklamację w swoim banku, licząc na zwrot pieniędzy.
Podałeś hasło? Twój problem
Bank jednak reklamację odrzucił. Jego zdaniem na jej konto nikt się nie włamał - dane logowania i potwierdzenie dyspozycji zostały podane przez klientkę dobrowolnie. Tym samym nie ma podstaw do zwrotu pieniędzy.
Takie działanie nie jest niczym dziwnym wśród polskich banków. Wychodzą one z założenia, że z hasłem jest jak z kluczami do mieszkania - nie należy oddawać ich nieznanym ludziom, a jeśli nie upilnowaliśmy, to nie powinniśmy się dziwić, że ktoś nam wyniósł meble.
Część użytkowników odpuszcza sobie w takiej sytuacji dalszą walkę o pieniądze. Jednak jeśli skradziona kwota była większa, warto iść do sądu. Zdarza się bowiem, że po wyroku bank będzie musiał pieniądze zwrócić.
Sąd: bank za słabo ostrzegał przed zagrożeniami
Sądy wychodzą często z założenia, że nieświadome przekazanie komuś hasła nie jest rażącym niedbalstwem, a jeśli na sztuczki przestępców nabiera się wiele osób to znak, że bank za słabo ostrzegał przed niebezpieczeństwem.
W sytuacji kradzieży, jeśli bank odda nam pieniądze, to zgodnie z przepisami i tak nie dostaniemy całej kwoty. Użytkownik w przypadku nieautoryzowanej transakcji odpowiada do kwoty 50 euro, czyli ok. 200 złotych. Do tego trzeba doliczyć również czas, jaki stracimy na postępowanie sądowe i inne koszty związane z procesem.
Tego typu problemy dotyczą osób, które przekazały pieniądze przelewem bankowym. Gdyby zapłaciły kartą, chroniłby ich dodatkowy mechanizm zabezpieczeń, tzw. chargeback. W przypadku oszustwa, banki uznają reklamacje klientów i zwracają pieniądze na kartę.