Jesteśmy małą "firemką", która ma jeszcze bardzo dużo do zrobienia – mówi Marcin Beme, założyciel serwisu Audioteka.pl. Jednak ta "firemka" osiągnęła sukces na kilku dużych zagranicznych rynkach, a jej założyciel może opowiedzieć mniejszym firmom, na co zwrócić uwagę, by ich historię powtórzyć.
Marcin Beme jest właścicielem Audioteki - serwisu sprzedającego audiobooki. To jego trzecia firma. Przedsiębiorca będzie jednym z prelegentów tegorocznego infoShare.
W tym roku minie 40 lat od powstania piosenki “Video killed the radio star”, której obietnica do dziś nie została zrealizowana. Nawet YouTube wchodzi w audio. Dlaczego treści w formie dźwiękowej nadal się sprzedają?
Po pierwsze, to kwestia stylu życia. Dzisiaj ludzie nie cierpią na nadmiar czasu. Wręcz przeciwnie. Mamy go coraz mniej, a forma audio pozwala nam na słuchanie treści i robienie czegoś innego jednocześnie.
Audio w sposób nieinwazyjny dostarcza kompletnie nowego wymiaru do dnia codziennego. Można je bez problemu wziąć „na miasto”, na spacer, na trening, na zakupy itd. Może towarzyszyć masie czynności, które wykonujemy każdego dnia. Oczywistością jest, że wideo angażuje „bardziej”. Audio jest monosensoryczne, ale poprzez możliwość jego konsumpcji bez użycia oczu i rąk – czy jak kto woli bez użycia ekranu, dostarcza bardzo silną i jasną obietnicę użytkownikom.
Po drugie, oczywisty jest też wpływ trendów technologicznych, takich jak na przykład inteligentne głośniki. Kilka lat temu w rozmowie o przyszłości Audioteki opowiadałem, że chciałbym móc wrócić do domu i powiedzieć “Jarvis (inteligentny komputer z filmu Iron Man - przypis aut.), play me my audiobook”. Chwilę później na rynku pojawiły się inteligentne głośniki.
Nowe, „inteligentne” słuchawki od Apple też sprawiają, że audio jest „bliżej”, łatwiej po nie sięgnąć i tym samym staje się coraz bardziej popularne, co oczywiście widać w naszych danych.
Po trzeciej w końcu, audio może nie jest the next-big-thing, ale gdziekolwiek nie pojawiamy się z naszymi pomysłami dotyczącymi czy to produkcji audio, czy też dystrybucji treści, niezależnie od tego z jakim partnerem rozmawiamy, znajdujemy ogromne zainteresowanie. Zobaczymy, jak i czy ten trend utrzyma się w przyszłości. .
„Innowacyjność”, to słowo na pewno będzie jednym z częściej powtarzanych podczas infoShare. Jak zatem ją zdefiniować w małej firmie na początku jej drogi?
To trudne. Innowacyjność można mierzyć na wiele sposób. A zanim zaczniemy mierzyć, pewnie warto zdefiniować, o jaką innowacyjność może chodzić… Czy taką edisonowska, czy raczej taka mierzoną umiejętnością adaptacji obcych technologii na rodzimy rynek, czy może w końcu taką mierzoną ilością patentów, które to mogą pokazywać skale prac badawczych i rozwojowych prowadzonych w danej firmie.
Dla mnie – jako dla prostego przedsiębiorcy - innowacyjność to po prostu umiejętność wytworzenia nowej wartości dla klienta. Nowa, oczywiście dostarczona, obietnica, unikalna cecha oferty. W takim kontekście bycie innowacyjnym jest w zasadzie jedyną strategią dla małych firm, aby walczyć z tymi dużymi.
A czy nie mamy teraz do czynienia z trendem, gdzie nowości rynkowe nie przekładają się na realną wartość dla klienta? Myślę tu np. o kolejnej generacji smartfonów, których rozkładane ekrany nie dają nowych możliwości ich użytkownikom.
Wydaje mi się, że to trochę nie tak… My nie widzimy całej sytuacji. Widzimy na przykład zagięty ekranik smartfonu, natomiast nie wiemy czemu został on tak zrobiony i co kryje się za tym pomysłem, a raczej za tym procesem. Być może to rodzaj jakiegoś testu, potrzeba zbudowania jakiegoś wyróżnika.
Serwisy jak Audioteka, Netflix czy Steam stawiają na wygodę użytkowania. To dobra strategia dla wchodzących na rynek?
Nie wiem, czy jest coś ważniejszego w wprowadzeniu biznesu niż użytkownik i dopieszczenie jego potrzeb. Ale wychodząc na rynek z jakimkolwiek pomysłem, powinniśmy zadać sobie pytanie czy rozwiązujemy dostatecznie ważną potrzebę klienta na dostatecznie dużym i istotnym rynku.
Jakie są bariery, na jakie startup może napotkać za granicą?
Nie jestem teoretykiem, więc ciężko mi to uogólniać. Mogę powiedzieć, co było dla nas barierami do pokonania. Wchodząc na nowy rynek trzeba zrozumieć lokalną specyfikę. To dla nas było szczególnie ważne - sprzedaż książek jest mocno osadzona w kontekście kultury danego miejsca.
Dla przykładu, kiedy wydaję książkę w Polsce, mogę wziąć trzy osoby z ulicy i powiedzą mi, kto powinien ją przeczytać. Każdy będzie miał coś na ten temat do powiedzenia - czy np. wybrać Dereszowską czy Szyca. Mamy jakąś wiedzę na ten temat. A spróbujmy zadać tym samym osobom pytanie, kto powinien przeczytać naszego najnowszego audiobooka w Turcji? I robi się problem. Nie znamy żadnego nazwiska.
Z tego wynika kolejna kwestia. Na "swoim” rynku możesz zrobić znacznie więcej - znasz ludzi, wiesz do kogo zwrócić się o pomoc. A propos ludzi, dla nas wyzwaniem było zbudowanie zespołu, który będzie dla nas pracował za granicą i nauczenie się zarządzania nimi. Na to wszystko trzeba być gotowym.
Czy Audiotekę można nazwać sukcesem? Jeszcze kilka lat temu dość mocno broniłeś się przed tym stwierdzeniem…
Jesteśmy małą "firemką", która ma jeszcze bardzo dużo do zrobienia i ogromnie dużo możliwości. Więc jakakolwiek go nie definiować, to sukces nadal jest przed nami - jest tyle fajnych rzeczy do zrobienia. Nie próbujemy odcinać kuponów od tego co mamy. Na koniec dnia chcemy po prostu jak najwięcej fajnych i wartościowych treści przekazać ludziom. Walczymy o czas ludzi. Walczymy o ich uszy – zarówno te puste, jak i te zajęte muzyką.
Obecnie większość usług opiera się o aplikacje mobilne. Jak to wygląda w przypadku Audioteki?
W tej chwili większość osób korzysta z aplikacji mobilnych do słuchania treści, które oferujemy. Jeśli chodzi natomiast o dokonywanie płatności to rozkłada się to mniej więcej po połowie między płatnościami w aplikacji i na stronie.
Prawda natomiast jest taka, że to my musimy dać użytkownikowi wygodną możliwość słuchania niezależnie jak i gdzie chce słuchać – i niezależnie czy to jest telefon, samochód czy inteligentny głośnik.
Co jest ważniejsze w prowadzeniu biznesu - intuicja czy opieranie się na danych?
Bardzo trudne pytanie. Dla mnie pewnie raczej intuicja. Natomiast dzisiaj szczęśliwie potrafimy i gromadzić, i analizować dane, i wpierać nasze decyzje tym, co z tej analizy wynika. Dzisiaj zresztą trudno byłoby się poruszać po rynku bez rzetelnego podejścia do danych i im szybciej młoda firma zrozumiemy jak ważne są dane i nauczy się z nich korzystać, tym lepiej. Nam to trochę zajęło.
Gdybyś mógł porozmawiać ze sobą sprzed dziesięciu lat i namówić się do uniknięcia jednej rzeczy, to co by to było?
Na pewno szybciej przestałbym robić wszystko sam. Zacząłbym szybciej tworzyć zespół i procesy, które służą do rozwiązywania napotykanych problemów. Długo wydawało się, że zrobię wszystko najlepiej i najszybciej, ale to jest straszna pułapka.
I choć to czasami trudne, to im szybciej się z tego wyrwiesz, i im szybciej dasz możliwość działania innym, tym lepiej. Inni ludzie wykonają pracę w inny sposób, ale to nie znaczy, że zrobią to gorzej. Zwłaszcza, że wszyscy z którymi mam przyjemność współpracować w Audiotece, znają się na swojej robocie znaczenie lepiej niż ja. Co często kończy się tym, ze "moje” pomysły nie przechodzą do realizacji.