- Minister sobie z nas zakpił - mówią eksperci, którzy pracowali nad nowymi poziomami alarmowania o smogu. Ich blisko półroczna praca poszła właśnie do kosza - minister Henryk Kowalczyk zupełnie odrzucił zalecenia ekspertów, a ogłoszone przez niego poziomy alarmu nadal są najwyższe w Europie.
Kulisy prac opisuje "Gazeta Wyborcza". W czwartek minister Henryk Kowalczyk sam ogłosił nowe poziomy informowania i alarmowania o smogu - jedynie o 50 mikrogramów na metr sześcienny.
Wysoki poziom alarmowania przekłada się na niską ich liczbę w Polsce. Przy progach ogłoszonych przez ministra w Małopolsce w zeszłym roku nie byłoby ani jednego alarmu, a na Śląsku byłyby jedynie trzy takie dni. Taki alarm nadal nie miałby nic wspólnego z poziomem zanieczyszczeń w powietrzu.
Dziś zanieczyszczenie powietrza przekłada się na prawie 12 tys. przyjęć z powodu problemów z sercem i 17 tys. z powodu chorób płuc. Dane Ministerstwa Zdrowia wskazują,że smog zabija ok. 67 tys. Polaków rocznie. Nowe normy raczej nie były więc z nim konsultowane.
Najwyższy poziom alarmów smogowych w Europie
Władze muszą ostrzegać, kiedy poziom pyłu PM10 przekroczy 200 mikrogramów na metr sześcienny. Alarmować muszą przy 300 mikrogramach. W Czechach alarm ogłasza się przy 100 mikrogramach, we Francji przy 80, a w Belgii przy 70.
Zdaniem ekspertów poziom ostrzegania powinien w Polsce wynosić 60 mikrogramów, alarmowania - 80. To pozwoliłoby zmniejszyć liczbę chorujących osób o kilka tysięcy rocznie. Z drugiej strony pozwoliłoby wymusić zmianę działań na władzach - po kolejnym ostrzeżeniu, ludzie mogliby wymusić na władzach zmianę aktualnych działań.