Beata Szydło w kółko powtarza to samo – narzekają strajkujący nauczyciele, którzy negocjują podwyżki dla całej grupy zawodowej. Ich zdaniem słynny pakiet 5 propozycji byłej premier to dokładnie to samo, co odrzucili kilka miesięcy temu. Jak powinny wyglądać prawdziwe negocjacje?
Nauczyciele i rząd ciągle próbują negocjować. To próba sił – i trudno orzec kto jest stroną dominującą. Pieniądze ma rząd – chociaż twierdzi, że nie ma i nic nie zaproponuje. Gdyby tak było, spotkania ze strajkującymi nauczycielami nie miałyby sensu.
Z kolei nauczyciele mają silny argument w postaci przerwanych lekcji i odwoływanych egzaminów. Wiedzą, że to ważna sprawa – nie przypadkiem strajki nauczycieli odbywają się na wiosnę, przed maturami i innymi egzaminami.
– Uważam, że nauczyciele bardzo dobrze prowadzą negocjacje. Ich istotą musi być pokazanie ofert z dwóch stron. Jeśli rząd przedstawia ciągle tę samą ofertę, to nie możemy w ogóle mówić o tym, że rozpoczęły się jakiekolwiek negocjacje. Nauczyciele nie mają z kim rozmawiać, trafili na mur. Gdyby rząd ustąpił i powiedział "dajemy ileś procent", byłoby to już jakieś pole do rozmów. Kompromis trzeba wypracować – mówi w rozmowie z INNPoland.pl profesjonalny negocjator.
O co chodzi w strajku nauczycieli?
Z jednej strony młodzi ludzie, którzy nie przystąpią do egzaminów, mogą winić nauczycieli – w końcu to oni strajkują i nie zasiadają w komisjach. Ale odpowiedzialność może też spaść na rząd – bo to rząd nie dał nauczycielom podwyżek, których żądają.
– Protestujący zaproponowali, by do rozmów przystąpił mediator, negocjator. Uważam, że to bardzo dobre posunięcie. Wysłuchałby obu stron i zaproponował rozwiązanie. Prawdopodobnie byłoby ono ze szkodą dla strony rządowej, ale tego i tak nie da się uniknąć – mówi nam negocjator.
Zły czas, złe miejsce
Rząd popełnił więcej błędów w rozmowach z nauczycielami. Chodzi choćby o wybór pory negocjacji.
– Błędem było zapraszanie nauczycieli na rozmowy w nocy, w przeddzień strajku. Nigdy nie robi się negocjacji w nocy, kiedy wszyscy są zmęczeni - to bez sensu, tak się nie dojdzie do porozumienia. Rozmawia się rano, po śniadaniu, na spokojnie, kiedy wszyscy są wypoczęci. To był bardzo duży błąd rządu. Rano, nawet wcześnie, byłoby bardziej kulturalnie – twierdzi nasz rozmówca.
Zwraca też uwagę na fakt, że negocjacje nie są prowadzone na neutralnym gruncie, ale w rządowym centrum dialogu.
– Spotkania powinny odbywać się w innym, neutralnym miejscu. Niech to będzie nawet hotel, wynajęta sala, ośrodek wypoczynkowy. Powinny też trwać krótko. Lepiej żeby strony przedstawiły swoje stanowiska, porozmawiały i się rozeszły. Następnego dnia mogą wrócić do rozmów. A teraz, skoro nauczyciele nie otrzymali kontroferty, to nie można się im dziwić, że poczuli się urażeni – mówi nam negocjator.
Rząd trafił na zdeterminowanych
Na razie obie strony zarzucają sobie nieustępliwość. Propozycje rządu, które Beata Szydło przedstawiła związkom podczas spotkania ostatniej szansy w Centrum Partnerstwa Społecznego "Dialog" to przyspieszona podwyżka wynagrodzeń (od września tego roku), skrócenie stażu nauczycielom zaczynającym pracę w zawodzie oraz określenie minimalnej, kilkusetzłotowej stawki dodatku za wychowawstwo, a także zmiany w systemie oceniania nauczycieli.
Zdaniem nauczycieli to ruchy niewiele znaczące, w stosunku do poprzedniej oferty. Początkowo proponowano im podwyżkę od 2020 roku, pozostałe zmiany dotknęłyby jedynie wąskiej grupy.
– Myślę, że jeśli ktoś nie pójdzie po rozum do głowy i nie pojawi się niezależny mediator, to taka sytuacja może trwać bardzo długo. Oczywiście mogę się mylić, ale nigdy nie jest tak, że jedna strona stawia mur i nie ustępuje – twierdzi negocjator.
Przestrzega też przed braniem nauczycieli "na przeczekanie".
– To nic nie da. Wręcz zdenerwuje nauczycieli przedłużaniem rozmów. W negocjacjach trzeba wiedzieć, kiedy skończyć. Nauczyciele wiedzą czego chcą - od dawna nie mieli podwyżek. Każdy dzień opóźnienia działa na szkodę rządu, który w końcu będzie musiał ustąpić i dać im to, czego żądają – mówi.