Do rafinerii w białoruskim Mozyrzu dotarła ropa odpowiedniej jakości. To jednak jeszcze nie koniec walki z zanieczyszczonymi dostawami ropy naftowej. Rurociągami, m.in. do Polski i na Ukrainę, dotarło 5 mln ton trefnego paliwa.
Problem zaczął się w połowie kwietnia i to właśnie białoruska rafineria była tą, która podniosła alarm. Według dziennika rosyjskiego biznesu – „Wiedomosti” – do zapaprania ropy związkami zawierającymi chlor musiało dojść na odcinku rurociągu między Unieczą a Samarą.
Najprawdopodobniej chemikalia z chlorem wpuszczano do zbiorników, by zwiększyć stopień odzysku surowca. Są one jednak niszczące dla instalacji w rafineriach.
Strona rosyjska skierowała sprawę do prokuratury i Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Mówi się, że zanieczyszczenie mogło zostać dodane celowo, przez jedną spółek, która złamała wszystkie przepisy bezpieczeństwa.
Przez trzy miesiące kierowcy mogą spać spokojnie
Ministerstwo Energii postanowiło uruchomić łącznie 800 tysięcy ton zapasów ropy naftowej - podają IAR i Reuters. Polska ma obowiązek przechowywania zapasów surowca przez co najmniej 90 dni.
Według IAR pierwsza rezerwa, w wysokości 500 tysięcy ton, została uruchomiona 26 kwietnia, druga - 30 kwietnia. Dzięki temu dostawy paliw na stacje powinny przebiegać bez problemów.
Rosyjskie ministerstwo energetyki, cytowane przez portal money.pl. podało jednak, że od wtorku (7 maja) z rurociągu w Ust-Łudze w obwodzie kaliningradzkim, powinno płynąć całkowicie czyste paliwo.
W tej chwili białoruski zakład przygotowuje się do przyjęcia pierwszych dostaw surowca. Jednak jak twierdzą eksperci, problemy z rurociągiem mogą utrzymywać się jeszcze nawet przez pół roku. Jak informuje money.pl, w rurociągu Przyjaźń na terenie Rosji, Białorusi, Polski i Ukrainy zgromadziło się ok. 5 mln ton zanieczyszczonej ropy. Do Polski mogła z tego trafić jedna piąta.