Już 26 maja Europejczycy wybiorą się do urn, by wybrać posłów do wspólnego unijnego parlamentu. Podczas gdy w naszym kraju obywatele debatują, czy tęcza w aureoli Maryi obraża uczucia religijne czy też nie, we Francji trwa protest żółtych kamizelek, Wielka Brytania pogrąża się w brexitowym chaosie, a mieszkańcy Włoch zmagają się z łapówkarstwem rządzących i eksperymentami w budżecie.
Obywatele Unii Europejskiej wybiorą 751 posłów do PE. Główną siedzibą jest Strasburg, jednak wiele dzieje się w samej Brukseli, a dodatkowo jeszcze sekretariat, biblioteka i reszta zaplecza jest zlokalizowana w Luxemburgu. Posłowie z kolei ustalą, kto będzie zasiadał w kierującej na co dzień sprawami Unii Komisji Europejskiej, a od tego zależy kto i czy będzie miał fory i w jakich dziedzinach.
Postanowiliśmy przyjrzeć się największym poza Polską gospodarkom unijnym i ocenić, jaki wpływ na ekonomię będą miały rezultaty wyborów do PE.
Włochy
W Rzymie głównym problemem są perypetie budżetowe. Rząd koalicyjny, złożony z Ruchu 5 Gwiazd oraz Ligi Północnej, aby dotrzymać chociaż części obietnic wyborczych, musi rozciągnąć ramy budżetu do nieskończoności, a Bruksela wyjątkowo tego nie lubi. Kluczowym pytaniem w kontekście eurowyborów dla włoskich władz jest to, kto będzie kierował Komisją Europejską w nowej kadencji Parlamentu Europejskiego i czy pozwoli na eksperymenty budżetowe.
W Italii stosunkowo niedawno - w marcu 2018 roku odbyły się wybory parlamentarne. Włosi postawili na rząd o mocno populistycznym zabarwieniu i eksperci zwracają, że pośrednio decyzję przy urnach, jakie podejmą Europejczycy w maju, odbiją się mocno na kształcie budżetów tych jednych z największych państw unijnych, ponieważ z podobnymi wyzwaniami borykać się mogą Francja i Hiszpanii, kolejni z gigantów UE.
- Włochy, Francja i być może również Hiszpania, chciałyby przekroczyć dopuszczalny deficyt budżetowy, który w eurolandzie ustalono na poziomie 3 proc. PKB Na straży tej regulacji stoi Komisja Europejska, w której powoływaniu znaczną role odgrywa Parlament Europejski. Od składu parlamentu w Strasburgu po wyborach pośrednio będzie zależeć, kto będzie podejmował decyzje i czy będą one bardziej liberalne, czy restrykcyjne, jeśli chodzi o zezwolenie przekroczenia deficytu - mówi Melchior Szczepanik, analityk z PISM.
Rząd włoski ma już za sobą spięcie w związku z uchwalaniem tegorocznego budżetu, więc dla obu rządów to, która frakcja będzie trzymać ster „rządu europejskiego” ma kolosalne znaczenie. Włosi mają też problem z korupcją, obecna koalicja stworzona jest z ruchów antysystemowych, które m.in. na proteście przeciw korupcji wyrosły.
Jednakowoż oskarżenia o łapówkarstwo nie opuszczają włoskich rządzących, niezależnie od trzymającej stery ekipy politycznej, przed kilkoma dniami wiceminister transportu Armando Siri z Ligi Północnej został zdymisjonowany przez premiera. „Powodem są podejrzenia o przyjęcie przez niego łapówki w zamian za ułatwienie przeforsowania pewnych rozwiązań dotyczących energetyki odnawialnej, na czym miał skorzystać włoski biznesmen”, podał portal Euractiv.
Wielka Brytania
Brytyjczyków już mogło nie być, ani w Unii Europejskiej, ani przy urnach pod koniec maja. Wyjście Wielkiej Brytanii nie schodzi z nagłówków gazet od wielu miesięcy, a porozumienia między Brukselą a Londynem jak nie było, tak nie ma. Efekt będzie taki, że Brytyjczycy tak czy owak są zmuszeni do wzięcia udziału w majowych wyborach i wyłonienia swojej reprezentacji parlamentarnej.
- Sytuacja na Wyspach Brytyjskich się skomplikowała, istnieje wiele scenariuszy rozwoju sytuacji. Wynik wyborów w Wielkiej Brytanii wpłynie na układ sił w parlamencie Europejskim. Popularność rządzącej obecnie w Londynie Partii Konserwatywnej wyraźnie spada - mówi Melchior Szczepanik, analityk z PISM.
- Dobry wynik laburzystów będzie oznaczał wzmocnienie frakcji europejskich socjalistów w europarlamencie, co z kolei wpłynie istotnie na późniejszy wybór przewodniczącego Komisji, którym w takim przypadku mógłby zostać jej obecny wiceszef Frans Timmermans. Co ciekawe, po zaledwie kilku miesiącach pełnienia mandatu brytyjscy europosłowie mogą opuścić Strasburg - dodaje ekspert.
Holandia i Irlandia
Bruksela szacuje, że z powodu unikania płacenia tzw. podatku cyfrowego przez gigantów ucieka z budżetów państw unijnych nawet do 5 mld euro, co jest konsekwencją niedostosowania prawodawstwa w Europie do współczesnych warunków gry biznesowej w cyfrowym świecie. Francja, Niemcy i Hiszpania zwarły szyki, by razem rozwiązać problem na poziomie unijnym. Podobne prace są prowadzone wewnątrz OECD, klubu bogatych rozwiniętych państw.
Holandia i Irlandia to odpowiednio 6 i 11 gospodarka Unii, a udział Luksemburga w torcie unijnego PKB jest poniżej 1 proc. Dodatkowo z krajów Beneluxu pochodzą obecni szefowie KE Juncker i Timmermans. Te państwa liberalnie podchodzą do kwestii płacenia podatków przez gigantów, których sukces oznaczał początek ery cyfrowej. Dlatego, że Facebook i Google mają siedzibę na terenie UE w Dublinie, Uber w w Amsterdamie, a Amazon w Luksemburgu.
„Komisja Europejska chce opodatkować sektor cyfrowy w UE. Według obliczeń KE firmy działające na rynku wirtualnym płacą dużo niższe podatki niż tradycyjne przedsiębiorstwa. Pomysł jest wymierzony w amerykańskie koncerny osiągające wysokie przychody na europejskim rynku, ale dotknie również europejskie przedsiębiorstwa. Ma poparcie tylko części państw członkowskich, co oddala prawdopodobieństwo szybkiego wprowadzenia podatku. Pod naciskiem Francji, Niemiec i Hiszpanii KE opracowuje nową, okrojoną wersję regulacji, których wprowadzenie byłoby korzystne dla Polski” piszę w biuletynie Polskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowego jego analityczka Marta Makowska.
Starcie na forum unijnym, gdzie po jednej stronie jest Francja, Hiszpania i Niemcy, a naprzeciw Irlandia, Holandia i Luksemburg dzieli też inne kraje, które w innych sprawach są sojusznikami. Choćby Polska jest za podatkiem cyfrowym, Czechy przeciw, bo także zarabiają na ulgach, mimo że na mniejszą skalę, to liczą na rozwój w tym obszarze.
Nie udaje się jednak osiągnąć porozumienia, nawet „na chwilę”. „Wprowadzenie tymczasowo obowiązujących norm w UE miałoby zmobilizować członków organizacji [Unii - red.] do ukończenia prac nad legislacją obowiązującą 34 najbardziej rozwinięte gospodarki świata, w tym USA.
Podatek jest też elementem szerszych działań porządkujących zasady funkcjonowania przedsiębiorstw w sektorze cyfrowym, szczególnie tych mających quasi-monopolistyczną pozycję. Na przestrzeni ostatnich lat wobec kilku z nich prowadzone były postępowania antymonopolowe (Amazon, Apple, Google, Microsoft).” Francuzi i Brytyjczycy już zapowiadają wprowadzenie regulacji na własną rękę już do końca przyszłego, jeśli sytuacja wewnątrz UE się nie zmieni. Decyzja musi być podjęta jednogłośnie, bez sprzeciwu żadnego z państw członkowskiego.
Hiszpania i Francja
Sąsiednie państwa mają problem, który ma ten skutek: masowe protesty uliczne. W obu krajach mają to samo podłoże: ekonomiczne. Władze będą planowały zasypać budżety domowe gotówką, którą trzeba pożyczyć, to rozciąga krajowe budżety dość mocno, a KE jest wyjątkowo wyczulona na ignorowanie progu budżetowego, wspólnego dla wszystkich państw strefa euro (w wys. 3 proc.).
Nagła zmiana struktury wydatków budżetowych oraz ich zwiększenie, przy równoczesnym utrzymaniu przychodów państwa na niezmienionym poziomie będzie wymagać zwiększenia deficytów budżetowych w obu krajach. Rząd włoski ma już za sobą spięcie w związku z uchwalaniem tegorocznego budżetu, więc również dla rządów Francji i Hiszpanii to, która frakcja będzie trzymać ster „rządu europejskiego” ma kolosalne znaczenie.
Bez szybkich i widocznych transferów społecznych w obu krajach pełzający bunt społeczny nie wygaśnie. Hiszpanie drugą dekadę borykają się z problemem bezrobocia wśród młodych, które w niektórych regionach przekroczyło 50 proc.
Z tego powodu każdy problem społeczny może przerodzić się w ostry konflikt uliczny, jak było w przypadku Ruchu 15 Maja, masowym protestom ws. gwałtów, czy tlącym się konflikcie z Katalonią, który zaczął się od bijatyk policji z chcącymi głosować w referendum niepodległościowym w październiku 2017 roku, zarządzonym przez lokalne władze.
Francja również stała się areną masowych protestów na ulicach. Protestując w rytmie od weekendu do weekendu ostatnio mieszkańcy demonstrowali po raz 26. Głównym motorem napędzającym protestujących do akcji ulicznych jest niechęć do prezydenta państwa, Emanuela Macrona.
W ubiegły weekend w protestach wzięło udział ok. 280 000 osób. Zostały one zorganizowane w prawie 2000 miejsc. Według ministerstwa spraw wewnętrznych protesty spowodowały śmierć dwóch osób a 600 osób zostało rannych. Zatrzymano też co najmniej 50 osób. Punktem zapalnym był wzrost cen benzyny, ze względu na podniesienie akcyzy i innych opłat fiskalnych, składających się na cenę ostateczną, którą Francuzi zostawiają w kasie stacji benzynowej.
Protesty i marsze pojawiają się w wielu miastach. Sercem akcji jest francuska prowincja: tysiące wsi i miasteczek, w których bez samochodu nic się nie załatwi. Ci ludzie mają dość życia w poczuciu ignorowania przez francuskie elity.
Eurowybory to ostatni dzwonek
Nieustające protesty „żółtych kamizelek”, populiści u władzy w Grecji i Włoszech, rosną też w siłę w Hiszpanii, Niemczech i Francji. Z kolei Belgia jest na skraju rozpadu, w kraju trwa wieczny konflikt polityczny między Walonami a Flamandami, Hiszpania ma problemy z separatyzmem katalońskim i baskijskim, Francja opiera się roszczeniom do autonomii ze strony Korsyki, Bretanii, czy Alzacji i Lotaryngii.
Angela Merkel ma problem z koalicjantem, CSU, który nawiązał walkę z populistycznym nacjonalistycznym AdF (Alternatywa dla Niemiec, partia która jest obecnie czwartą, a po eurowyborach być może trzecią siłą) i co chwila przebąkują o Wolnym Państwie Bawaria, by wzmocnić przekaz. We Włoszech współrządzi ugrupowania Lega Nord (Liga Północna), która chciałaby oderwać się od reszty Włoch, czyli wszystkiego na południe od rzeki Pad.
W wypadku finalizacji Brexitu chęć pozostania deklarują Szkoci, mieszkańcy Wysp: Man i Normandzkich, a zamieszania wokół Ulsteru i Gibraltaru trwa i szybko się skończy.
Eurowybory to ostatni dzwonek, żeby pograć „strachami”, szkoccy politycy jawnie deklarują organizacje kolejnego referendum niepodległościowego po Brexicie, a UE w Anglii i Walii na czas kampanii staje się wrogiem nr 1.
Brytyjskie i hiszpańskie okręty wojenne próbowały się taranować przy Zatoce Gibraltarskiej, gdyż Hiszpanie uważają, że to czas na zakończenie panowania Londynu nad tym skrawkiem Półwyspu Iberyjskiego. Podobnego zdania są mieszkańcy skalistego terytorium, co na czas kampanii robi z Gibraltaru świetny temat mający odwrócić uwagę od problemów wewnętrznych i nieudolności rządzących.