Wiele osób zastanawia się, jak to możliwe, by państwowa instytucja pozostająca w teorii pod nadzorem była w stanie wydawać pieniądze na działalność internetowych trolli bądź hejterów. Okazuje się, że dla chcącego nic trudnego, zaś wyprowadzenie kilku czy kilkunastu tysięcy złotych na specjalne potrzeby jest łatwe. Zbyt łatwe.
Ostatnia afera w Ministerstwie Sprawiedliwości ujawniła nie tylko fakt, że – jak wykryła redakcja Onetu – na zlecenie szefostwa resortu prowadzone są działania oczerniające ludzi, polegające na publikowaniu fałszywych wiadomości i ich wrażliwych danych osobowych. Okazało się również, że bez problemu można płacić takim ludziom publicznymi pieniędzmi, nie zostawiając przy tym wielu śladów. Jak to możliwe?
Najłatwiej oczywiście robić to za pośrednictwem departamentów lub działów, które często i bez podejrzeń zamawiają usługi zewnętrzne. To przede wszystkim działy PR, medialne, zajmujące się promocją, ale też departamenty zlecające działania informatyczne. Mają one własne budżety, działają w ich ramach.
– Przy niewielkich zleceniach nie obowiązuje tryb przetargu, więc prace o wartości nie przekraczającej 30 tys. euro można stosować w zasadzie bez większych problemów. Można też wykorzystać umowę ramową na przykład z agencją reklamową lub eventową. Dorzucenie jakiejś sumy do jednej z faktur nie wzbudzi niczyich podejrzeń. Agencja później rozlicza się z faktycznym zleceniobiorcą i po sprawie – mówi nam pan Tomasz, znany warszawski detektyw, specjalizujący się w sprawach gospodarczych. Woli nie podawać swojego nazwiska, by nie wikłać się w spory polityczne.
Jeśli chodzi o konkretną sprawę kobiety, która zajmowała się nękaniem niepokornych wobec władzy sędziów, nie wiadomo, czy taka procedura była stosowana. Pojawiły się informacje, jakoby Emi miała wykonywać na zlecenie Ministerstwa Sprawiedliwości “usługi internetowe”. Przedstawiciele resortu zaprzeczyli tym doniesieniom.
Zapis rozmowy stalkerki z jednym z sędziów wskazuje jednak na kolejny trop przekazywania pieniędzy.
– Emi, zarabiam w tej chwili naprawdę dobrze. Umówmy się, że w tego typu sprawach podajesz tylko kwotę. Ale przelewy idą do Tomka. Nie zostawiamy śladów, a Ciebie przecież nie znam. Łukasz dał mi dodatkowe zadania. Wchodzę w to. Z czasem, zaangażowaniem i portfelem. To żadne poświęcenie, Polska jest tego warta. Dawaj znać co potrzeba i działamy – czytamy w jednej z wiadomości opublikowanej w portalu Wyborcza.pl.
Rozszyfrujmy: Emi to osoba, która miała zajmować się organizacją fali hejtu na sędziów, którzy nie podobają się władzy. Tomek to mąż Emi, sędzia zatrudniony w nowej Krajowej Radzie Sądownictwa. Łukasz to były już wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak. A samą wiadomość wysłał sędzia Arkadiusz Cichocki.
Zdanie “Łukasz dał mi dodatkowe zadania” może świadczyć o tym, że “dobrze zarabiający sędzia” dostał dodatkowe zadania i wynagrodzenie, które miał przekazywać na działania hejterki.
– Faktycznie jest to jeden z modeli wyprowadzania pieniędzy z instytucji publicznych i firm. Wynagrodzenia pracowników idą z konkretnej puli budżetu danej organizacji, nie podlegają tak ścisłej kontroli księgowości i działów kontrolingu. Wystarczy, by przełożony dodał jakieś fikcyjne obowiązki swojemu podwładnemu, wiążące się z odpowiednią gratyfikacją finansową. W ten sposób otrzymujemy środki, które ten może przekazać komuś innemu na konkretną działalność – mówi nam detektyw.
Dodaje, że w ten sposób można wyprowadzać niewielkie raczej sumy. Często mogą być one przeznaczane na wynagrodzenia osób pomagających przy różnych projektach, by uniknąć długotrwałego procesu podpisywania umów, zobowiązań, by nie komplikować sprawy. Ale ta metoda może też służyć opłacaniu kogoś z zewnątrz, by nie pozostawiać za sobą śladów w postaci przelewów, zapisów księgowych i tym podobnych.
Czy skarbówka może dotrzeć do takich przelewów?
Jest to bardzo mało prawdopodobne. Przelewów od i do osób fizycznych są w Polsce miliony. A służby skarbowe dostają informacje tylko o tych, które budzą jakieś podejrzenia. Bank ma obowiązek informować odpowiednie organy w przypadku transakcji na kwotę od 15 tys. euro i wzbudzającej podejrzenia co do legalności transferu.
– Wszystko to reguluje ustawa o przeciwdziałaniu praniu pieniędzy i finansowaniu terroryzmu. Warto jednak pamiętać, że banki mogą ustawiać własne, niższe limity rejestracji przelewów, ale ciągle mówimy o tysiącach euro. Przelew na 1000 zł na kosmetyczkę przemknie się przez system bez wzbudzania podejrzeń – mówi nam detektyw.
"Gazeta Wyborcza" napisała, że prawniczka "Emi" twierdzi, że jej klientka dostawała kwoty od 100 do 1 tys. zł, formalnie właśnie na ubrania lub kosmetyki.
Trzeci model to... zatrudnienie hejtera
Jak ustaliła Wirtualna Polska,dla resortu sprawiedliwości ciągle pracuje kontrowersyjny radny PiS, uważany za skrajnie prawicowego blogera Dariusz Matecki. Oficjalnie "wspomaga resort w mediach społecznościowych”, nieoficjalnie ma za zadanie chwalić działalność ministerstwa. Dostaje za to co miesiąc 3 tysiące złotych.
– Mówią o tym, że będą walczyć z mową nienawiści, a tymczasem takie osoby, jak Jakub Kalus - który trzymał szubienicę z wizerunkiem Michała Boniego - pan Dariusz Matecki, który tworzył te hejterskie memy i treści na portal newsweb.pl, korzystają z ochrony prokuratora generalnego. To jest rzecz niebywała, że te osoby są zatrudnione w MS – powiedział Myrcha.
Nie jest też tajemnicą, że PiS wspiera internetową aktywność swoich fanów. Wielokrotnie do bitwy rzucane były zastępy trolli i boty. W ich tropieniu specjalizuje się Anna Mierzyńska, która w rozmowie z INNPoland.pl obnażyła już ruchy internetowych żołnierzy wspierających np. Patryka Jakiego w walce o prezydenturę stolicy. Walce przegranej, ale ostrej i brutalnej, która w dużej mierze pozwoliła mało znanemu w Warszawie Jakiemu odnieść nadspodziewanie dobry wynik wyborczy. Podobne siły partia rzuciła do bitwy podczas strajku nauczycieli, po emisji filmu braci Sekielskich o pedofilii wśród księży i kilku innych wydarzeń czy afer.
W ramach projektu Computational Propaganda Project przeprowadzili oni badania w 48 krajach, w tym w Polsce. Okazało się, że wyborczych bitwach w USA, Rosji oraz u nas, brały udział internetowe trolle opłacane przez partie.
Według tych badań Prawo i Sprawiedliwość wykorzystywało fałszywe konta w mediach społecznościowych do rozpowszechniania prorządowej lub propartyjnej propagandy, atakowania opozycji oraz odwracania uwagi od ważnych kwestii.